- Cały pomysł tego marszu i gadanie o polityce jest spowodowane tym, by odciągnąć uwagę od meritum tej sprawy. Trzeba było zrobić cyrk, żeby lud mógł się zająć tym, ile żonkili dostał Tusk, czy pojadł, czy był cukier do kawy i mleko, przy tym dorabiali sobie ideologię i mówili o cudach, które stały się, gdy Donald przyjechał. To jest mniej więcej po to robiony ten cyrk, by odwrócić uwagę od prostej arcybolesnej zbitki, która jest oczywista dla wszystkich interesujących się polityką w latach 2010 i kolejnych, że polski rząd współpracował z Rosjanami i, mało tego, nie wstydził się tej współpracy, a ją zachwalał, intensyfikował - powiedział w "Kulisach manipulacji" Jacek Liziniewicz, publicysta "Gazety Polskiej Codziennie". Obok niego, gościem Katarzyny Gójskiej-Hejke był były opozycjonista, Adam Borowski.
"Trzeba przypomnieć Tuskowi, że kończy się państwo teoretyczne"
Tematem przewodnim "Kulisów manipulacji" był przyjazd Donalda Tuska do prokuratury w Warszawie w związku ze sprawą współpracy SKW z FSB i cała otoczka wokół tej wizyty "prezydenta Europy" w stolicy.
- Donald Tusk jest pewnym symbolem państwa tymczasowego, które nie pełni swoich funkcji. Odrzucając sferę żartu, za takie „państwo teoretyczne”, jak sami nazywali ten twór, który stworzyli i którym zarządzali politycy PO, ktoś musi odpowiedzieć. Mam nadzieję, że nasz protest na Dworcu Centralnym był czymś, by Donald Tusk nie poczuł się jak Piłsudski, który wracał w 1918 r. Nasza obecność ten pomysł zakłóciła. Trzeba mu przypomnieć i głęboko w to wierzę, że koniec państwa teoretycznego następuje i trzeba będzie wziąć odpowiedzialność za podejmowane decyzje lub za ich niepodejmowanie - mówił Adam Borowski, były opozycjonista.
- Donaldowi Tuskowi, ponieważ na peronie byli przedstawiciele Klubów "Gazety Polskiej" i inni protestujący, nie wyszedł gambit, że on wychodzi i ma samych zwolenników, którzy biorą go na ręce i niosą do samej prokuratury, aby oddać go w paszczę lwa - zaznaczył Jacek Liziniewicz. - To jest ciekawe, bo słuchałem dyskusji w tej telewizji, która |całą prawdę całą dobę" i tam Grzegorzowi Osieckiemu zadano pytanie, „jak to, że Tuska aż 8 godzin przesłuchiwali”, na co Osiecki odpowiedział fantastycznie: „Jak mojemu koledze ukradli plecak, to mnie przesłuchiwano w charakterze świadka półtorej godziny. Domyślam się, że gdy sprawa jest poważniejsza niż kradzież plecaka, to przesłuchanie może być dłuższe” - dodał publicysta.
- Jeśli w przypadku kradzieży plecaka ktoś zeznawał półtorej godziny, to w przypadku nielegalnego współdziałania ze służbą państwa, które regularnie ćwiczy ataki nuklearne na Polskę, trzeba byłoby chyba być przesłuchiwanym ze dwa miesiące - zauważyła Katarzyna Gójska-Hejke.
"Polski rząd współpracował z Rosją i chwalił to sobie"
- Charakterystyczne jest, że porozumienie SKW i FSB nastąpiło po katastrofie smoleńskiej. To porozumienie nastąpiło, gdy wbrew faktom opowiadano, że "współpraca między Polską a Rosją przebiega wręcz harmonijnie, a pani Kopacz składała hołdy dziękczynne Putinowi, że to właśnie ziemia smoleńska jest nowym etapem przyjaźni polsko-rosyjskiej". To, że my z taką służbą, będącą w prostej linii kontynuacją CzeKa i NKWD, będąc członkami NATO, podpisujemy porozumienie, to jest to wysoce podejrzane, a ci, którzy to czynią, słusznie mają postawione zarzuty. Teraz jednak na każde pociągnięcie do odpowiedzialności ludzi, którzy sprzeniewierzyli się interesowi Polski, opozycja będzie krzyczeć, że to sprawa polityczna - podkreślił Borowski
- Mamy śledztwo, one jest prowadzone, tam są ludzie z zarzutami – wysocy funkcjonariusze publiczni, szefowie SKW i kto jest w stanie sobie wyobrazić, że nie przesłuchuje się osoby odpowiedzialnej? Szefa tych, którzy mają zarzuty. Przesłuchanie Tuska jest elementarne. Tusk mówi, że Polacy nie lubią mściwości, wchodzi do prokuratury i przedstawia ją jako „ostoję mściwości” - powiedziała Gójska-Hejke.
- Cały pomysł tego marszu i gadanie o polityce jest spowodowane tym, by odciągnąć uwagę od meritum tej sprawy. Trzeba było zrobić cyrk, żeby lud mógł się zająć tym, ile żonkili dostał Tusk, czy pojadł, czy był cukier do kawy i mleko, przy tym dorabiali sobie ideologię i mówili o cudach, które stały się, gdy Donald przyjechał. To jest mniej więcej po to robiony ten cyrk, by odwrócić uwagę od prostej arcybolesnej zbitki, która jest oczywista dla wszystkich interesujących się polityką w latach 2010 i kolejnych, że polski rząd współpracował z Rosjanami i, mało tego, nie wstydził się tej współpracy, a ją zachwalał, intensyfikował. Tak naprawdę, kiedy Putin zaatakował Ukrainę wajcha została przekręcona i mieliśmy przestać o tej współpracy pamiętać. Musimy to pamiętać i musimy to rozliczyć - zauważył Liziniewicz.