Nadszedł czas grzybobrania, więc warto napisać parę słów o tym istotnym elemencie życia tutejszych ludzi. Niestety, pewnie wielu czytelników będzie rozczarowanych. Do tej pory, w swoich kresowych felietonach, często ukazywałem romantyczny, poetycki obraz tutejszych stron. Pewnie niektórzy i tu spodziewają się opisu grzybobrania à la „Pan Tadeusz”. Niestety, nic z tego.
W grzybobraniu tutejszego kresowego ludu nie ma nic romantycznego ani poetyckiego. Grzybobranie jest jak leśne wykopki. Jak po ziemniaki ludzie idą w pole, tak po grzyby idą do lasu.
W przypadku ludzi mniej zamożnych jest to zrozumiałe. Wykopki „żółtego złota”, czyli kurek, zwanych po tutejszomu „pliskami” to istotny element budżetu biednych ludzi w od późnej wiosny do jesieni. Pliski są najbardziej popularne, gdyż dobrze za nie płacą, od kiedy zaczęły być masowo wysyłane za granicę i można je zbierać przez cały sezon. Nazywane są także „żółtymi tabletkami”, bo wielu starych i chorych obłożnie ludzi, nagle wstaje i ciągnie do lasu.
Jednak bogatsi mieszkańcy też uczestniczą w grzybobraniu i to nie po to by zaspokoić swoje potrzeby konsumpcyjne, ale by też oddać grzyby do skupu. Chodzi w tym o to, by nie być gorszym od innych. Poza tym dopiero zarobienie na grzybach jest czymś nobilitującym, nawet dla bogatych. Grzybobrania nie traktuje tu się jak jakąś formę rekreacji, ale jako robotę. Pobożni ludzie nie chodzą więc na grzyby w niedzielę i święta.