Jak to się stało, że byli funkcjonariusze SB wciąż mają wiele do powiedzenia w Polsce i dlaczego tak świetnie powodziło im się przez całą III RP? O to m.in. redaktor naczelna TV Republika Dorota Kania zapytała swojego gościa w drugiej części programu "Koniec Systemu". Dziennikarka rozmawiała z Piotrem Woyciechowskim, publicystą i ekspertem ds. służb specjalnych.
– Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że jest to wynik przyjęcia pewnego modelu budowania aparatu bezpieczeństwa III RP na fundamentach aparatu represji państwa komunistycznego. To jest ta główna konsekwencja opowieści, którą przed chwilą widzieliśmy - wskazał rozmówca red. Kani.
– Z tym wiąże się także pozorowanie tak zwanego procesu weryfikacji byłych funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa do nowego Urzędu Ochrony Państwa. Sformułowanie „weryfikacja” to tylko nazwa potoczna. Proces ten dotyczył oceny przynależności byłych funkcjonariuszy SB do pracy w policji i innych jednostkach administracyjnych - podkreślił Piotr Woyciechowski.
–Oprócz niekompetencji związanej z brakiem styczności z tą sferą życia, która z definicji w państwie totalitarnym była tak bardzo utajniona jak się da, nastąpił pewien podział wpływów. Zaraz po tym, kiedy premier Tadeusz Mazowiecki został szefem rządu, w którym wicepremierem był Czesław Kiszczak, rządu koalicyjnego z komunistami, uchwałą Rady Ministrów dano szczegółowe uprawnienia ministrowi Kiszczakowi jako szefowi MSW do reorganizacji MSW, według których funkcjonariuszy SB 31 lipca 1989 r. było 24 tys. Dzięki tej reorganizacji, uprawnieniom nadanym Kiszczakowi przez RM, w lutym 1990 r. było już tylko 6,5 tys. Reszta została upchana w różnych jednostkach organizacyjnych MSW, zwłaszcza w policji - tłumaczył publicysta.
– „Człowiek Solidarności”, za którego Tadeusza Mazowieckiego nigdy nie uważałem, dał plenipotencję Czesławowi Kiszczakowi do tego, aby poukrywać skompromitowanych funkcjonariuszy SB w innych jednostkach bardziej cywilnych resortu spraw wewnętrznych - zaznaczył.