Trwa atak na środowisko „Klubów Gazety Polskiej”. Nasze środowisko jest celem przebiegłej akcji, która ma na celu atomizację i wywołanie niepokoju. Nie bez powodu. „Kluby” to najbardziej aktywna grupa polskiego społeczeństwa i zasianie niepewności w ich szeregach może przełożyć się na cały obóz niepodległościowy i mieć daleko idące konsekwencje dla całej Polski.
Ale nie miejcie złudzeń drodzy Państwo. Nihil novi. W jednym ze swoich wpisów na twitterze internauta Lostson przedstawił historyczny zarys taktyki, jaką podczas rozbijania opozycyjnych organizacji stosowali komuniści. Warto ją przeanalizować.
I tak na samym początku dywersanci wkradają się w łaski i w odpowiednim momencie zaczynają się radykalizować, co ułatwia im legendowanie się. Krytykują liderów i pozostałych członków za zbyt małe zaangażowanie, domagają się „śmielszych kroków”. Z pozoru są tacy sami jak atakowana organizacja, a jednocześnie szalenie nadgorliwi. Pamiętamy wspomnienia Krzysztofa Wyszkowskiego, który opowiadał, jak na spotkaniu WZZ pojawił się nikomu nieznany Lech Wałęsa, proponujący skonstruowanie bomby, którą chciał wysadzać Komitety Wojewódzkie, co tragicznie skończyłoby walkę o Polskę jeszcze przed sierpniem ‘80.
Następnie mamy etap dywersji ideologicznej – pojawiają się atrakcyjne treści, jednocześnie zbieżne z wrogą propagandą. Dlatego nie powinien dziwić nas wysyp nagłych „patriotów”, „narodowców” i „jedynie prawdziwych” ludzi szermujących bliskimi dla nas pojęciami, a jednocześnie dziwnie opowiadających się choćby przeciwko stałej obecności wojsk USA w Polsce i tłumaczących to rzekomym „czołganiem się przed Waszyngtonem” w swoich rzekomo „patriotycznych” mediach. Są dziwnie aktywni na wszystkich polach, gdzie w Polsce aktywna jest rosyjska propaganda: Neguje się zdolności obronne NATO, kwestionuje sojusz Polski z USA, wreszcie podważa zasadność naszej obecności w Unii Europejskiej (wbrew stanowisku 91 % Polaków). Ważna jest tu także kwestia rzekomych roszczeń żydowskich, pomimo wszelkiej logice i faktom przedstawiana, jako zagrożenie.
Po tym nadchodzi właściwy etap ataku, jaką jest dokonanie rozłamu pod pretekstem, że oto "organizacja „nie jest tak prawdziwa” jak powinna", że „za mało radykalna”, "powinna być inna, a przywódcy to zdrajcy". Podważa się liderów. I to widzimy teraz gołym okiem, kiedy próbuje się w ten sposób intoksynować zarówno „Kluby”, jak i cały niepodległościowy elektorat. Stąd m.in. ataki na Tomasza Sakiewicza i Antoniego Macierewicza i próby agresywnej promocji legendowanych przez lata „patriotów”, ruszających do walki o rząd dusz patriotycznie nastawionych Polaków.
Nie ma złudzeń drodzy Państwo. Ten atak już się rozpoczął i im dłużej trwa, tym większe przynosi szkody. Jakie są środki zaradcze? Po pierwsze tonowanie irracjonalnych nadgorliwców, przekonujących że „coś jest na rzeczy”. Jeśli to do nich nie dociera, to jest to poważne ostrzeżenie: - Brak reakcji na pełzającą dywersję jest niczym innym jak proszeniem się o grube problemy – pisze internauta Lostson. I trudno się z nim nie zgodzić. Nie wątpię, że Klubowicze „Gazety Polskiej”, o których sam pisałem, że są „strażnikami dobrej zmiany” są w większości odporni na dziwaczne podszepty i próbę dezintegracji naszego środowiska, jednak oczy trzeba mieć szeroko otwarte.
Retoryka, w którą wpadają chcący nas podzielić może wydawać się przekonująca, – kto z nas nie uważa, że można zrobić więcej, lepiej i szybciej? Ale nie ma złudzeń - dezinformacja jest tak konstruowana, że nie ma znaczenia wykształcenie, poziom inteligencji czy status społeczny zarażanych propagandą. Sączy się treści w stylu „liderzy o Was zapomnieli”, „musimy pójść trzecią drogą”. Pamiętajmy, że w ten właśnie sposób atakowana była „Solidarność”, do której w pewnym momencie przyłączyło się grono radykalnych osób grających "patriotów", a którzy po latach okazali się Tajnymi Współpracownikami SB. W taki sposób w PRL działała Samodzielna Grupa „D” Departamentu IV MSW - Grupa Operacyjna do Zadań Dezintegracyjnych. Wpływano choćby na pątników do Częstochowy, którym Służba Bezpieczeństwa podrzucała na miejsca noclegu ulotki, w których pisano o „rozpasaniu księży” i „oderwaniu się kleru od wiernych”. Ale znamy to doskonale choćby z manifestacji i miesięcznic na Krakowskim Przedmieściu, kiedy to pojawiali się różnoracy „obrońcy krzyża” z owianym złą legendą Andrzejem Hadaczem na czele. W pewnym momencie to właśnie Hadacz stał „twarzą” – to jego wrzaski pokazywały wiodące wówczas stacje telewizyjne, to on „przyprawiał gębę” domagającym się prawdy o katastrofie za 10 kwietnia 2010, na długie miesiące (a może i lata) kompromitując wśród mniej zaangażowanych Polaków kwestię Smoleńską.
Dziś działają na niwie patriotycznej. Kiedy więc słyszycie Państwo, że „trzeba działać radykalniej” a licytacja na „polskość” przybiera absurdalne rozmiary, godząc jednocześnie w nasze sojusze, podstawy bezpieczeństwa i zdrowy rozsądek warto się zastanowić, co stoi za tak nagłym wzmożeniem, kto jest pomijany w retoryce radykałów, a kogo wciągają na swoje sztandary.
Widzimy to? Gołym okiem. Klubowicze „GP” – ludzie wierni tradycji pierwszej „Solidarności”, antykomuniści i cały obóz niepodległościowy nie może tego nie zauważać, na szczęście maski spadają zbyt szybko. Ale nie miejmy złudzeń - gra o Polskę weszła w finalny etap. Nadchodzące miesiące mogą zadecydować o kolejnych latach, jeśli nie dekadach.
Tekst ukaże się w kolejnym numerze tygodnika „Gazeta Polska” (15 maja).