W wieku 69 lat Katy w Teksasie zmarła Norma McCorvey. To ona złożyła pozew, który doprowadził w USA do legalizacji aborcji na życzenie. Informację o jej śmierci podał na Twitterze serwis LifeSiteNews.com.
Fragment książki Tomasz i Małgorzaty Terlikowskich pt. Życie dla życia, o drodze ku nawróceniu Normy McCorvey
Norma McCorvey, czyli Jane Roe, od dzieciństwa zaznawała jedynie przemocy. Jej matka była bijącą dzieci alkoholiczką. Ojciec Indianin zostawił matkę wraz z dziećmi, gdy Norma miała trzynaście lat. Gdy miała dziesięć lat obrabowała z przyjaciółką kasę na stacji benzynowej. W czasie ucieczki nastolatki zatrzymały się w hotelu, w którym pracownik nakrył je, jak się całowały. W tym czasie zachowania lesbijskie nie były tolerowane, i obie dziewczyny – z wyrokami za napad i tego typu czyny – trafiły do ośrodka prowadzonego przez zakonnice. Jedna z nich miała Normę molestować seksualnie, więc dziewczynkę przeniesiono do kolejnego ośrodka i szkoły w Gainesville na Florydzie. Tam – jak sama wspomina – była naprawdę szczęśliwa, stąd, gdy tylko zwalniano ją do domu, natychmiast popełniała kolejne przestępstwo, by z powrotem trafić do tego ośrodka. Po zwolnieniu, w wieku piętnastu lat, zamieszkała z kuzynem matki, który – przez kilka tygodni – codziennie ją gwałcił.
Jako szesnastolatka Norma wyszła za mąż za Woody’ego McCorveya, mężczyznę poznanego w restauracji, w której pracowała. Dość szybko odeszła od niego (była już wtedy w ciąży), ponieważ dopuszczał się on wobec niej przemocy. Po narodzinach pierwszego dziecka (Melissy) kobieta wpadła w ciąg alkoholowy i zaczęła wiązać się z innymi kobietami. Jej matka wyrzuciła ją więc w domu, a potem skłoniła do podpisania dokumentów, w których – bez świadomości tego aktu – Norma zrzekła się praw do swojego dziecka na rzecz swojej matki. Krótko potem nastolatka została wyrzucona z własnego domu i zamieszkała na ulicy. Rok później Norma znowu była w ciąży, tym razem jej dziecko od razu trafiło do adopcji, a po kilku latach kobieta, która zarabiała na życie, sprzedając gazetki, z których można się było dowiedzieć, gdzie kupić narkotyki, a mieszkała na ulicy, ponownie zaszła w ciążę. Jej matka poinformowała ją, że kolejnego dziecka już nie wychowa, a ona sama zaczęła zastanawiać się, co zrobić z ciążą. Ktoś podpowiedział jej aborcję, a ona, jak zeznawała wiele lat później przed Sądem, choć nie miała pojęcia, czym jest ta procedura, zgodziła się. W miejscu, gdzie miała się mieścić nielegalna klinika aborcyjna, a do którego skierowali ją znajomi, był tylko gabinet stomatologiczny. Ostatecznie więc kobieta zwróciła się o pomoc do dwóch prawniczek, które miały jej pomóc w korzystnej adopcji. Sarah Weddington i Linda Coffe miały jednak wobec niej zupełnie inne plany. Chciały jej sprawę, białej nieźle wyglądającej kobiety, wykorzystać do walki o legalizację zabijania nienarodzonych w Stanach Zjednoczonych.
Zabójcze kłamstwo
Bezdomna, zagubiona dziewczyna nie miała pojęcia, czym jest aborcja i na czym polega, a dokumenty, które jej podsuwano, podpisywała bez zastanowiania. „Nie znałam ich prawdziwych zamiarów. Uwierzyłam tylko, że pomogą mi załatwić pozwolenie na aborcję” – wspominała po latach Norma McCorvey. „Był rok 1970, nie dyskutowano o aborcji, to był temat tabu. Jedyne, co kojarzyłam ze słowem «aborcja», to fragment z filmu z Johnem Waynem, który, lecąc samolotem, wydał rozkaz: przerwać misję! (abort the mission). Aborcja znaczyła dla mnie tyle co powrót do stanu sprzed ciąży. Nie wiedziałam, że to oznacza przerwanie ludzkiego życia. Nigdy nie szukałam w słownikach znaczenia tego słowa, aż do czasu, gdy podpisałam zeznanie przygotowane przez prawniczki dla sądu. One okłamały mnie co do natury aborcji, mówiąc, że to tylko kawałek tkanki. Byłam tak naiwna” – cytował zeznania kobiety przed sądem Jacek Dziedzina w tekście Kłamstwo założycielskie zamieszczonym w „Gościu Niedzielnym”. Norma McCorvey w podpisanych przez siebie dokumentach przedstawiona była jako biała kobieta, matka dwójki dzieci, którą brutalnie zgwałcono. I choć do gwałtu nie doszło, a dziecko poczęte zostało w wolnym związku, w którym pozostawała Jane Roe (tak ją przedstawiano w Sądzie), to nikt tego nigdy nie sprawdził. Jakby tego było mało, sądy amerykańskie na żadnym poziomie nigdy nie przesłuchały kobiety, którą prawniczki przedstawiały jako „zmuszoną do urodzenia pochodzącego z gwałtu dziecka”. Ostatecznie ta sprawa, choć opierała się na ewidentnym kłamstwie, doprowadziła do słynnego wyroku Roe kontra Wade z 22 stycznia 1973 roku. To właśnie on sprawił, że aborcja, choć z pewnymi ograniczeniami, stała się legalna w całych Stanach Zjednoczonych.
Sama Norma McCorvey nigdy dziecka nie usunęła. Po tym, jak się ono urodziło, oddała je do adopcji. Sama zaś zaangażowała się w kolejny związek lesbijski z Connie Gonzales, z którą przez wiele lat dzieliła wspólne życie. „Nie byłyśmy, jak inne lesbijki. Byłyśmy lesbijkami razem, byłyśmy domowniczkami” – wspominała w wywiadzie dla „New York Timesa”. Ten obraz nie był jednak, delikatnie rzecz ujmując, do końca prawdziwy. W domu Gonzales i McCorvey wciąż odbywały się imprezy. Dziesięć lat po wyroku Norma rozpoczęła pracę w klinice aborcyjnej w Dallas, w której towarzyszyła kobietom pragnącym dokonać aborcji. O tym, że słynna sprawa Roe kontra Wade opierała się na kłamstwie, powiedziała po raz pierwszy w 1987 roku w wywiadzie telewizyjnym. Nic on jednak nie zmienił, a ona sama nadal była zdecydowaną zwolenniczką aborcji. Jej historia posłużyła także do nakręcenia filmu, a potem do wydania książki pod tytułem: Jestem Jane Roe. W obu tych dziełach McCorvey nadal zajmowała stanowisko zdecydowanie pro choice, a w wywiadach przekonywała, że „ludzie, którzy są przeciwko wyborowi (anti-choice), zmieniają się w terrorystów”.
„Zostałam uratowana przez krew Baranka”
To rozrywkowe życie było tylko pozorem. Norma McCorvey, choć zarabiała pieniądze i prowadziła wolne życie, nie była szczęśliwa. W swoich książkach i wywiadach przyznawała, że dwukrotnie próbowała popełnić samobójstwo. W niczym nie zmieniało to jednak jej poglądów, aż do roku 1995. Norma McCorvey pracowała wówczas w klinice aborcyjnej w Dallas, obok której swoje biura otworzyła jedna z najbardziej dynamicznych organizacji pro-life w Stanach Zjednoczonych „Operation Rescue”, której szef, pastor Philip „Flip” Benham, rozpoczął trudną drogę do jej nawrócenia. Ich pierwsze spotkanie odbyło się jednak wcale nie przed biurowcem, w którym oboje pracowali, ale podczas spotkania, w trakcie którego podpisywała ona swoją książkę. Pastor Benham krzyknął do niej wówczas, że odpowiada ona za śmierć 33 milionów dzieci. Nietrudno się domyślić, że gdy Norma McCorvey dowiedziała się, że atakujący ją mężczyzna zaczął pracować tuż obok, nie była zachwycona. Jednak Benham wciąż próbował do niej dotrzeć, podchodził do niej podczas jej przerw na papierosa i próbował nawiązać rozmowę. I powoli, powoli zaczęło się mu to udawać. Sama Norma McCorvey wspominała, że dla niej momentem, w którym zobaczyła w pastorze człowieka, była zupełnie „niegroźna” rozmowa na temat Beach Boysów. „Tym, czego potrzebujesz, jest pójście na dobry koncert Beach Boysów” – miała powiedzieć pastorowi ikona ruchu aborcyjnego. „Panno Normo, nie byłem na Beach Boysach od 1976 roku” – odpowiedział jej Benham. A ją tak zaskoczyła ta odpowiedź, że zaczęła zupełnie inaczej patrzeć na duchownego.
Do Kościoła i Chrystusa przyciągnęła jednak Normę przede wszystkim siedmioletnia córeczka jednej z wolontariuszek „Operation Rescue” Emily MacKey. To ona zaprosiła Normę do zboru metodystycznego, gdzie podczas wieczornego nabożeństwa Norma McCorvey przeżyła głębokie nawrócenie, rozgrzanie serca. Kilka tygodni później pastor Benham ochrzcił ją przez pełne zanurzenie. Nie był to jednak koniec jej duchowej wędrówki. Trzy lata później, po tym jak oznajmiła, że po nawróceniu zerwała z homoseksualizmem, ojciec Franc Pavone przyjął ją do Kościoła katolickiego. „Zostałam uratowana przez Krew Baranka Jezusa Chrystusa” – mówi o sobie. Od tego momentu jeszcze mocniej angażuje się w walkę o życie nienarodzonych. Protestuje przed klinikami aborcyjnymi, występuje przed sądami, naraża się na kolejne wyroki za naruszanie spokoju aborcjonistów. Zagrała także w przepięknym filmie pro-life Doonby. Każdy jest kimś. W ten sposób, jak sama przyznaje, próbuje odkupić swoją odpowiedzialność za śmierć kilkudziesięciu milionów dzieci.
Postawa McCorvey, jej nawrócenie i uzdrowienie także z homoseksualizmu, jest najlepszym dowodem na to, że nie ma ludzi straconych dla Boga i cywilizacji życia, że nie ma miejsca, z którego nie da się powrócić do Boga i ludzkich standardów moralnych. Potrzebna jest tylko modlitwa ludzi dobrej woli. Taka modlitwa konieczna jest także w Polsce, bo i u nas możliwy jest cud nawrócenia aborcjonistów. Oni wciąż jeszcze mają szansę odkupienia swoich win. A zadaniem ludzi wierzących jest im w tym pomóc. Nie tylko przez słowa, ale i modlitwę.