Jeszcze na początku stycznia naukowcy, aktywiści ekologiczni i politycy opozycji przekonywali nas, że jeżeli nie zatrzymamy odstrzału dzików w Polsce, to temu gatunkowi grozi zagłada. Tymczasem dziki mają się nadal u nas bardzo dobrze, a ich obecność wiąże się z problemami. Ostatnio zwierzę zaatakowało i ciężko raniło dwóch pracowników zakładu usług leśnych w Malechowie w woj. zachodniopomorskim. Według wstępnych danych w styczniu nie odbyła się żadna rzeź dzików, a liczba zabitych osobników zamknie się w kilku tysiącach.
Z dzikami nie ma żartów. Wie o tym każdy myśliwy, który spotkał się z tym groźnym zwierzęciem oko w oko. Dzik, który wydaje się owłosioną wersją budzącej sympatię świni, gdy wpadnie w szał, potrafi bez trudu pokonać człowieka.
W Polsce wielokrotnie dochodziło do śmiertelnych wypadków spowodowanych przez te zwierzęta. W 2016 r. w Kurozwękach dzik zabił kobietę. W 2010 r. podczas polowania ranny odyniec zabił 29-latka, pomocnika myśliwego. Do ostatniego ataku doszło w minionym tygodniu. Dzik zaatakował dwóch pracowników Zakładów Usług Leśnych w okolicy Malechowa. Mężczyźni w wieku 35 i 39 lat, pracujący w lesie, odnieśli ciężkie rany. Ranni zostali również ratownicy, którzy udzielali im pomocy. Pracownicy ZUL są hospitalizowani, ale lekarze są dobrej myśli.
W ostatnich tygodniach do opinii publicznej przedostało się kilka informacji o agresywnych dzikach, które atakują mieszkańców miast. Takie wypadki z pewnością będą się zdarzały częściej, bo zwierzęta te chętniej pojawiają się w pobliżu człowieka. Praktycznie opanowały już przedmieścia, gdzie mogą liczyć na darmowe jedzenie w śmietnikach, a nierzadko są dokarmiane przez ludzi.
Czytaj więcej w dzisiejszej "Codziennej".
Serdecznie polecamy piątkowe wydanie „Codziennej”.
— GP Codziennie (@GPCodziennie) 7 lutego 2019
Więcej na naszej stronie https://t.co/1HYRtWiDJA #GPC pic.twitter.com/cVdOke5Bkm