Dzień Flagi powinien być świętem wszystkich Polaków i Polek
Dzień Flagi powinien być dniem wszystkich Polek i Polaków, którzy godnie i nieraz bez nagród, ponosząc straszliwe koszty, służyli ojczyźnie. Zamiast czekoladowego orła – budujmy panteon tych, którzy z różnych stron szli ku niepodległej Rzeczypospolitej, tworzyli ją czynem, pragnieniem i myślą – aby nigdy nie zginęła - pisze Krzysztof Wołodźko w dzisiejszym numerze "Gazety Polskiej Codziennie".
Pamiętamy to: czekoladowy orzeł na 2 maja, czyli Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej. Taki był pomysł platformerskich elit na zagospodarowanie święta biało-czerwonej: koncept trywialny, zrobiony pod pozbawione cienia głębszej treści show w wykonaniu zaprzyjaźnionych z ówczesną władzą mediów. Ale problem jest chyba szerszy. Mało przecież publicznie dyskutujemy o tym, jaki jest właściwie pomysł na Dzień Flagi. Trochę to święto ginie między pierwszomajowym piknikiem lub sporem dotyczącym Święta Pracy, a bardzo uroczystą publiczną celebracją Święta Narodowego Trzeciego Maja, obchodzonego w rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 maja Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Refleksja czy rekreacja?
O ile zarówno Święto Pracy, jak i Święto 3 Maja są od pokoleń częścią polskiej obyczajowości – wiemy, jak się odnieść, jak o tych dniach mówić czy wręcz jak się o nie spierać – o tyle Dzień Flagi przypomina nieco ubogiego krewnego otaczających go dni. Za czasów Platformy Obywatelskiej uatrakcyjniono go wspomnianym już czekoladowym orłem, co wyszło więcej niż znamiennie: Bronisław Komorowski w asyście swojego dworu dokarmiał lud roztopioną czekoladą: „nie mają chleba, niech jedzą ciastka!”... Zresztą, w tej fieście nie byłoby nic złego – wszelkie święta potrzebują ludycznego elementu – gdyby swoją dość kiczowatą oprawą nie przykrywała ona dojmującej pustki treściowej. To jest sedno sprawy: Dzień Flagi musi być przepracowany jako symbol, jako punkt odniesienia, jako drogowskaz polskiego patriotyzmu.
Tak, to brzmi nieco patetycznie, ale 2 maja świetnie nadaje się na święto refleksji o polskim patriotyzmie. Wiem, wiem, to dzień, w którym dla wielu rządzi relaks, gdy rozkręca się grillowanie, konsumowanie, dolewanie i przyprawianie – a w tle gra radio i telewizor, sącząc nierzadko patriotyczne treści. I nie ma co się obrażać na rzeczywistość, nie ma co marudzić nad brzuchatymi piwoszami i działkowcami, sycącymi się wiosną w przyjacielsko-rodzinnym gronie, nad śpiącymi do południa rodzinami i singlami – Polki i Polacy naprawdę mają prawo do wypoczynku, także takiego, który nie wymaga cienia głębszej refleksji. Specjalistów od załamywania rąk nad wypoczywającą „tłuszczą” jest przecież całkiem sporo – zbliża się wakacyjny sezon, wkrótce zobaczymy ich w akcji.
Święto małych wspólnot
A jednak sądzę, że nawet 2 maja znajdzie się dość chętnych na nieco ambitniejszy program kulturalno-patriotyczny. Nie tylko w mediach, nie tylko w ramach centralnych obchodów, nie tylko w miastach wojewódzkich i powiatowych – ale również w małych miejscowościach, gdzie nierzadko lokalne wspólnoty o własnych siłach wypracowują oddolne, drobne formy patriotycznej celebracji polskich świąt. Ktoś powie: ale przecież Dzień Flagi w znacznej mierze odnosi się do symbolu ogólnonarodowego i ogólnopaństwowego, jak nadać mu bardziej lokalną treść?
Cóż, 2 maja to świetna okazja, żeby złożyć biało-czerwony bukiet kwiatów na grobach zasłużonych dla lokalnej społeczności postaci, żeby zastanowić się, jak wielki patriotyzm odnosi się do patriotyzmu małych ojczyzn. To również znakomita okazja, by się zastanowić nad tym, jak zachować tożsamość i więzi wspólnotowe w świecie tak bardzo – dosłownie – rozproszonym przez emigrację zarobkową. Wszak dziś, dzięki nowoczesnym formom komunikacji realnej i wirtualnej, wiele Polek i Polaków żyjących na obczyźnie regularnie wraca na święta w rodzinne strony. Część z tych osób wprost przyznaje, że tęskni i potrzebuje rodzimych symboli, swojej tożsamości, pamięci lokalnej i ogólnonarodowej.
Barwy i treści
Biel i czerwień: widzimy barwy, ale myślimy o symbolach i przesłaniu, jakie niosą. Dzień Flagi to znakomita okazja, żeby porozmawiać ze sobą o patriotyzmie, żeby pospierać się o niego. Przecież w znacznej mierze, choć dziś wyraża się to nieco inaczej niż przez dekadami, wciąż pozostajemy w gruncie rzeczy w logice sporu między pozytywizmem i romantyzmem. Bardzo bym chciał, żeby 2 maja w radiu i telewizji (a także w mediach społecznościowych) publicyści, politycy, ludzie kultury i nauki, ale też tzw. zwykłe Polki i zwykli Polacy spierali się o to, jak ma się wyrażać współczesny patriotyzm. Uważam zresztą, że wciąż potrzebujemy gorącego sporu o to, czy patriotyzm w realiach III RP powinien przede wszystkim polegać na płaceniu podatków i zbieraniu śmieci, czy raczej na celebracji pamięci o dziejach i kultywowaniu martyrologii.
Zwykle w takich sporach opinie się polaryzują: jedni oburzają się, że sprowadzanie patriotyzmu do pewnych pragmatycznych czynności obywatelskich, społecznych i gospodarczych to świadectwo zaniku silnych tożsamości. Drudzy załamują ręce, że polski patriotyzm to wyłącznie kult przelewanej krwi i rozpamiętywanie klęsk. Rzadko kto pamięta, że Polki i Polacy, którzy doczekali Niepodległej, często byli pilnymi uczniami tych dwóch szkół, romantycznej i pozytywistycznej. To byli ludzie, którzy konspirowali i bili się, ale też pracowali i tworzyli oddolne organizacje, a później przeróżne instytucje, które transformowały w część infrastruktury publicznej II RP.
Co tam, panie, w telewizji?
Tak, w rzeczywistości Polska nigdy nie budowała się, ani nie odbudowywała jedynie na jednym z tych sztucznie sobie przeciwstawianych patriotyzmów – czynu zbrojnego i pracy oddolnej. Po części to nasza dziewiętnastowieczna literatura, czyli „nadziemne państwo polskie” z czasów zaborów, odpowiada za ten dychotomiczny obraz rzeczywistości. I w jakiś sposób przesiąknęliśmy tymi obrazami. Inna rzecz, że telewizje w święta państwowe ciągle i ciągle pokazują nam ekranizacje Henryka Sienkiewicza. A znacznie rzadziej mamy szansę obejrzeć przeniesione na mały i duży ekran powieści Stefana Żeromskiego, Bolesława Prusa, Elizy Orzeszkowej, Marii Dąbrowskiej, Andrzeja Struga.
Wiem, że Sienkiewicz jest dobry na wszystko, „Krzyżakami” i Trylogią da się obdzielić niejedną ramówkę. Dodajmy do tego ekranizację czcigodnego klasyka pióra Adama Mickiewicza, czyli „Pana Tadeusza” i „święta w tiwi” mamy z głowy. Ale naprawdę warto pokazać widzom choćby ekranizację „Syzyfowych prac” Żeromskiego z piękną sceną recytacji „Reduty Ordona”. Notabene: Mickiewicz uśmiercił Konstantego Juliana Ordona na warszawskiej reducie. Prawda jest o wiele bardziej tragiczna: ten oficer, człowiek, który większość życia tułał się za każdą armią, która mogłaby Polsce dać wolność, popełnił samobójstwo w 1887 r. zmęczony życiem spędzonym na obczyźnie. Ordon lepiej niż do „Reduty Ordona” pasuje do „Rozbitych oddziałów” Jacka Kaczmarskiego.
Dzień Flagi to święto pamięci o Polkach i Polakach, którzy służyli ojczyźnie. Dobrze by było, żeby pamiętali o tym i ludzie odpowiedzialni za kształt publicznej, w tym medialnej pamięci, i przeciętni obywatele i obywatelki Rzeczypospolitej.