„Gazeta Wyborcza” nie próżnuje nawet w okresie świąteczno-noworocznym. Nie szanując tego szczególnego czasu wykorzystują moment, aby kolejny raz uderzyć w metropolitę krakowskiego abp. Marka Jędraszewskiego. Powodem jest wywiad, którego abp Jędraszewski udzielił Onetowi i w którym podejmuje wiele ciekawych kwestii związanych z jego posługą pasterską w Krakowie.
Najpierw kilka słów o samym wywiadzie – Onet szumnie go zapowiadał i eksponował jako krytykę wobec rządu i PiS-u, choć fragment tego dotyczący ogranicza się do jednej kwestii, czyli wycofania zakazu aborcji przez PiS po tzw. czarnych marszach; to zaledwie maleńki ułamek całej rozmowy. To rozgoryczenie arcybiskupa nie powinno nas jednak dziwić, gdyż jako pasterz Kościoła jest zobowiązany głosić naukę Chrystusa, a ta mówi jasno – aborcja jest morderstwem i nie wolno na nią zezwalać. Jak słusznie zauważył abp Jędraszewski, nie jest on bowiem „kapelanem PiS-u”, jak ironicznie o nim piszą media lewicowe, tylko kapłanem Kościoła, a wierność przysięgał Chrystusowi, a nie żadnej partii. Oczywiście prawdą jest też, że przy wielu innych okazjach metropolita krakowski wypowiadał się pozytywnie o obecnym rządzie i dobrej zmianie, ale to dlatego, że PiS jest partią najbardziej katolicką w Polsce. Sprzeciwia się in vitro, wprowadziła zakaz handlu w niedzielę, ruguję naukę gender ze szkół i przedszkoli, wspiera rodzinę programem 500+ oraz innymi inicjatywami. Każdy biskup katolicki, choćby nie wiem jak wysoko stojący w hierarchii, powinien to dostrzec i chwalić, a nie na przykład wzywać publicznie do przyjmowania islamskich imigrantów…
Z wywiadu abpa Jędraszewskiego dla Onetu wynika jednak przede wszystkim to, że metropolita krakowski tkwi głęboko w prawdzie, jest człowiekiem roztropnym i rozmodlonym, zatroskanym o rodzinę i zbawienie powierzonej mu owczarni, zaś w Krakowie spotyka się z wieloma przeszkodami i kłodami rzucanymi mu pod nogi przez środowiska wrogie Kościołowi, choć nieraz z nim w jakiś sposób związane.
Nie jest przypadkiem, że abp Jędraszewski zwraca uwagę na to, iż jego relacja z „Tygodnikiem Powszechnym” i „Znakiem” „jest trudna, bo tutaj chodzi o pewną wizję Kościoła, którą się w tych środowiskach głosi. Nie bez powodu Jan Paweł II napisał przed laty list do redaktora Turowicza, skarżąc się, że to środowisko, którego on bronił i które lansował na początku swojego pontyfikatu, w odniesieniu do tak ważnych kwestii, jaką jest ochrona życia, go po prostu zawiodło. Mówiąc nawet ostrzej, po prostu zdradziło”.
„Gazeta Wyborcza” wzięła ten wywiad na świecznik, ale o mocnych słowach zdrady tych środowisk wolała nie przypominać – pewnie dlatego, że autor tekstu sam się z tego środowiska wywodzi. I w jego ramach wydał – on, który tak bardzo domaga się miłosierdzia od innych, w tym od abp. Jędraszewskiego – książkę, której puentę stanowi wydarzenie, w którym główny bohater, zresztą dziennikarz, jest tak pochłonięty pracą, że w niemiłosiernym upale zostawia swoje dziecko w samochodzie skazując je na okrutną i powolną śmierć. Tego typu ludzie uczą moralności na łamach „Gazety Wyborczej”…
Przy okazji jednak z artykułu bije rażąca nieznajomość Kościoła i jego nauki społecznej. Autor drze bowiem szaty z powodu ks. Bonieckiego pośrednio obarczając abp. Jędraszewskiego odpowiedzialnością za wydany zakaz wypowiedzi w mediach dla ks. Bonieckiego. Jednak nie metropolita krakowski to rozporządził. Adam Boniecki należy do Zgromadzenia Księży Marianów i to przełożeni zakonu uznali za stosowne uciszyć swego niesfornego współbrata. Zresztą nie pierwszy raz; wcześniej miało to miejsce, gdy abp. Jędraszewskiego nie było nawet jeszcze w Krakowie.
Abstrahując już od tego, pod kogo podlega ks. Boniecki to należy z całą mocą podkreślić, że zakaz jest uzasadniony w dwójnasób. Po pierwsze, za publiczne i gorące wsparcie środowisk LGBT (wpis na portalu społecznościowym), a po drugie za jego wypowiedzi w sprawie samospalenia Piotra Szczęsnego przed Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. Boniecki stylizował go na bohatera. Tymczasem Katechizm Kościoła Katolickiego mówi jednoznacznie (2281-2282):
„Samobójstwo zaprzecza naturalnemu dążeniu istoty ludzkiej do zachowania i przedłużenia swojego życia. Pozostaje ono w głębokiej sprzeczności z należytą miłością siebie. Jest także zniewagą miłości bliźniego, ponieważ w sposób nieuzasadniony zrywa więzy solidarności ze społecznością rodzinną, narodową i ludzką, wobec których mamy zobowiązania. Samobójstwo sprzeciwia się miłości Boga żywego.
Samobójstwo popełnione z zamiarem dania przykładu, zwłaszcza ludziom młodym, nabiera dodatkowo ciężaru zgorszenia. Dobrowolne współdziałanie w samobójstwie jest sprzeczne z prawem moralnym” [podkreślenie AS].
Rzecz jasna, autor artykułu w „Gazecie Wyborczej” mógł tego nie wiedzieć albo nawet się tym nie zainteresować. A zatem niech nie poucza katolików czy nawet biskupów, bo brak mu do tego jakichkolwiek podstaw, kompetencji czy wiedzy. To nie „Gazeta Wyborcza” ustala kształt nauki Kościoła, choć bardzo by chciała, lecz Chrystus. A biskupi tej nauki bronią i przekazują od czasów pierwszych apostołów. Abp Marek Jędraszewski pięknie wpisuje się w tę prastarą tradycję. Od pierwszych dni chrześcijaństwa wyznawcy Chrystusa są atakowani przez tych, co wiedzą lepiej. 2000 lat temu nazywali się oni faryzeuszami. Dziś inni przejęli pałeczkę, ale metody pozostały te same.
W artykule „Wyborczej” są jeszcze inne kuriozalne zarzuty, jak na przykład ten, że biskupa całuje się w pierścień. Autor tekstu bardzo się tym obrusza nazywając ten zwyczaj „świadectwem feudalnych zależności”. Nie zna on bowiem Kościoła i jego historii oraz zwyczajów, nie wie, że wierni nie całują osoby Marka Jędraszewskiego, tylko urząd biskupi przez niego reprezentowany, który sięga aż czasów Dwunastu Apostołów. Całując pierścień biskupa wierni oddają hołd temu wielkiemu bogactwu historii i bliskości z Chrystusem.