Były oficer UOP płk. Wroński udowadnia, że wróżki i horoskopy opierają się na rosyjskich "uzdrowicielach"
- Wspominałem też Wasilija K., pracownika rezydentury KGB w Warszawie, który po rozpadzie ZSRS, jako Wasyl K. był jednym z pierwszych pracowników rezydentury SBU w Warszawie. Wasyl oferował usługo bioenergoterapeutyczne niejakiej Marissy z Syberii. Chodził z nią po domach rożnych ludzi, na ogół z MSZ i MSW. Marissa była w latach osiemdziesiątych sprzątaczką w ambasadzie sowieckiej. Krótko, bo wylądowała, jako kierowniczka kuchni w jednej z jednostek PGWAR. Nie nazywała się wtedy Marissa - pisze na swoim profilu FB płk. Piotr Wroński były zweryfikowany oficer SB i UOP
Płk. Wroński pisze:
Pamiętacie mój post o ezoteryce, salonach tarota, wróżkach i medycynie konwencjonalnej? Przypomnę, że prawie wszystkie opierają się na rosyjskich "uzdrowicielach", mają stałe kontakty r rosyjskimi lub ukraińskimi zakładami tego typu. Pisałem też, ze na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku ("ubiegłego" - Boże, jak to dziwnie dla mnie brzmi!) pracownicy ambasady sowieckiej, a później rosyjskiej oferowali kontakt z takimi "cudotwórcami". nabierali się na to rodzice dzieci niepełnosprawnych. Pamiętam gabinet lekarski na Starym Mieście, w którym chirurg z KSP, teoretycznie z Syberii, prowadził naświetlania "ośrodków w mózgu zielonym laserem", co miało leczyć porażenie mózgowe. Sesja - 10 minut - kosztowało 80 zł (na dzisiejsze pieniądze), a kolejki były jak cholera. Przychodzili do niego różni ludzie. Niektórzy nawet dość wysoko postawieni, bo on także tym laserem "leczył" inne schorzenia. maszyna, ten "laser" wyglądał jak "maszyna do robienia ping" z "Monthy Pythona": metalowa biała skrzynia, wielkości małej lodówki, z pokrętłami i światełkami. Wychodziły z niej cztery "rurki" z końcówkami podobnymi do dentystycznych wierteł, lecz w tym przypadku zakończone jakimiś lampkami. Całość przypominała wskaźniki dla prelegentów. "lekarz" był stałym kontaktem ambasady rosyjskiej. Pacjenci musieli podpisać oświadczenie, iż zgadzają się dobrowolnie na ten zabieg. W oświadczeniu podawali personalia swoje i pacjenta, z datami urodzenia oraz adresem zamieszkania. Trwało to z pół roku. Cały czas tłum. W pewnym momencie, po kilku wizytach, między innymi mojej, ludzi na "lewych" papierach (nie sprawdzał dowodów, ale na wszelki wypadek warto było mieć), "lekarz" zwinął się w ciągu jednego dnia. Wyjechał do Niemiec na polskim KSP. Co dalej nie wiem, ponieważ dla nas, sprawa była o tyle zakończona, że klienta nie było. Nie mieliśmy też listy jego "pacjentów". Wniosek był zaś prosty: Rosjanie sprawdzali tych ludzi i po nagłym natłoku fałszywych adresów zwinęli "kramik". W tamtych czasach tylko to mogliśmy zrobić. Nie mieliśmy po roku 1989 "Betki" z prawdziwego zdarzenia, a cała infrastruktura techniki operacyjnej, była posowiecka, czyli znana Rosjanom.
Wspominałem też Wasilija K., pracownika rezydentury KGB w Warszawie, który po rozpadzie ZSRS, jako Wasyl K. był jednym z pierwszych pracowników rezydentury SBU w Warszawie. Wasyl oferował usługo bioenergoterapeutyczne niejakiej Marissy z Syberii. Chodził z nią po domach rożnych ludzi, na ogół z MSZ i MSW. Marissa była w latach osiemdziesiątych sprzątaczką w ambasadzie sowieckiej. Krótko, bo wylądowała, jako kierowniczka kuchni w jednej z jednostek PGWAR. Nie nazywała się wtedy Marissa.
Pisałem też o tym, że największe polskie spółki "ezoteryczne" są w rękach i zostały założone przez dawnych "Trójkarzy" (Dep. III SB - czyli "nadbudowa). Jeden z nich był i chyba jest nadal radnym w warszawskiej dzielnicy. Przedtem odpowiadał za wewnętrzne archiwum "Trójki" i ma bardzo ciekawe korzenie rodzinne z NRD w tle. W interesie tym działa również pewne znane małżeństwo, przynajmniej żona, agentów "Jedynki".
Nie należy więc śmiać się z tego biznesu, ale przyjrzeć mu się dość dokładnie. Artykuł poniższy pokazuje pobieżnie związki służb specjalnych z tego typu przedsięwzięciami. We wspomnianym kiedyś przeze mnie skrypcie GRU jest cały fragment poświęcony używaniu "wróżek i cudotwórców" w budowaniu dotarcia do ciekawych osób i rozbudzaniu w nich określonego sposobu patrzenia na rzeczywistość. Oczywiście, że Rosjanie myślą o tym biznesie podobnie jak ja i całkowicie nie wierzą w Tarota. Są jednak pragmatyczni i jeśli ludzie "kupują" te bzdury, a wbrew pozorom klientów jest dużo i to z różnych dziwnych oraz ciekawych środowisk, to dlaczego tego nie wykorzystać? Proste jak konstrukcja cepa.
Chciałem kiedyś zrobić coś podobnego, ale kierownictwo uśmiało się tylko i kazało zająć się "poważną" robotą, jakbym takowej nie wykonywał. Wróżki, bioenergoterapeuci, stowarzyszenia pansłowiańskie, związki miłośników pogaństwa i faceci w dziwnych mundurach - Rosjanie kochają takie sprawy i potrafią je wykorzystać."