Mówiono o nim "Papież z Niemiec", bądź wręcz "niemiecki papież", co jednak prawdą nigdy nie było. Joseph Ratzinger, Benedykt XVI, był bowiem przede wszystkim Bawarczykiem, a ojczyzna jego (będąc przez wieki niepodległym państwem), nawet po wejściu w skład Cesarstwa Niemieckiego w roku 1871, zachowała bardzo dużą autonomię - z własną armią, a nawet polityką zagraniczną. Także i dzisiaj Bawarczycy podkreślają specjalny statut swojego "wolnego państwa" (Freistaat Bayern), dystansując się nader często od reszty Niemiec. Ich sąsiedzi rewanżują im się, bywa, mało skrywaną niechęcią. Jej ofiarą był także, jeszcze jako arcybiskup Monachium i Fryzyngi, Joseph Ratzinger. Złe emocje nie znikły, a nawet uległy nasileniu po objęciu przez niego Tronu Piotrowego. Następca Jana Pawła II był ostro krytykowany w Niemczech, w tym także w środowiskach tamtejszej hierarchii kościelnej, m. in. za konserwatyzm.
I nic dziwnego, gdyż Rzesza, by posłużyć się dawnym określeniem tego obszaru, była przynajmniej od średniowiecza rozsadnikiem różnego rodzaju herezji, z których bynajmniej nie ostatnią, stała się XVI-wieczna luterańska reformacja. Znacznie później, bo w wieku XIX, w sprzeciwie wobec Soboru Watykańskiego I powstał w Niemczech kościół starokatolicki. Część hierarchów jawnie przeszła do niego, część w ukryciu, czekała na "lepsze czasy". Sposobność jawnego działania dał tej grupie Sobór Watykański II. Na pierwszy ogień poszła wówczas negacja nauki moralnej Kościoła, a później podważenie dogmatów wiary i Tradycji. Początkowo progresiści sądzili, że wchodząca gwiazda teologii, za jaką powszechnie uważano młodego, bo niewiele po trzydziestce, profesora Ratzingera, będzie ich sprzymierzeńcem. Publikował w ocierającym się o modernizm czasopiśmie Concilium, mając za kolegów z łamów takie osoby jak Hans Küng czy Edward Schillebeeckx. Ratzinger zawiódł jednak dość szybko nadzieje "reformatorów", którzy odtąd dążyli go szczerą nienawiścią. To uczucie przetrwało nawet jego śmierć.
"Pancerny kardynał", "inkwizytor", określenia, którymi go obdarzano, pasowałyby może do któregoś z purpuratów z okresu na przykład Juliusza II, ale nie do niego. Choć po ludzku rzecz biorąc po szczeblach kariery piął się szybko, zostając w 1981 roku prefektem Kongregacji Doktryny Wiary (kardynałem był już wówczas od czterech lat), to wciąż pozostał przystępnym, życzliwym ludziom i skromnym człowiekiem, który dla każdego znajdzie czas i z każdym porozmawia. Jak w każdym prawdziwie wielkim człowieku, prostota pozostawała w nim w pełnej zgodzie z głęboką wiarą i wiedzą. Był to jednak dodatkowy powód dla niektórych do nienawiści.
Uwielbiali go natomiast i uwielbiają nadal Bawarczycy, którzy z radością przyjęli wybór swojego Rodaka na papieża. Podobnie patrzyli nań Polacy, dla których pontyfikat najbliższego współpracownika i przyjaciela, był niejako przedłużeniem pontyfikatu Jana Pawła II. Bawarczycy są zresztą w swojej religijności i obyczajach bardzo podobni do nas. I w Polsce i w Bawarii wielu ludzi wita się tradycyjnym "Szczęść Boże" (Gruss Gott), silna jest religijność Maryjna, wielopokoleniowa rodzina. Nawet bawarski odłam ogólnoniemieckiej chadecji - CSU - bardziej bliski jest tradycyjnemu konserwatyzmowi od funkcjonującej w innych landach RFN CDU.
Oddany nauce kardynał, dla którego kierowanie Kongregacją Doktryny Wiary było już dużym obciążeniem, odciągającym go od studiów i ukochanej muzyki (był nie tylko wielkim melomanem, ale także sam grał - i to dobrze), wybór w 2005 roku na papieża przyjął z pokorą, ale przyznał: "Podczas konklawe modliłem się do Boga, żeby mnie nie wybrano. Tym razem jednak Bóg wyraźnie mnie nie posłuchał". Jak widać poczucie humoru łączyło go z Janem Pawłem II.
Były jednak rzeczy, które tych wielkich ludzi może nie tyle dzieliły, co pokazywały ich indywidualność. Obaj gorliwie wierzący różnili się rysem intelektualnym, co miało też pewien wpływ na duchowość. Jan Paweł II był filozofem ze szkoły św. Tomasza z Akwinu, filozofii realistycznej, patrzącej też optymistycznie na świat. Benedykt XVI to teolog z ducha św. Augustyna, którego myślenie było dalekie od optymizmu o wiele późniejszego Akwinaty. Następca Papieża Polaka choć w wymiarze eschatologicznym był (jak każdy wierzący) optymistą, w wymiarze doczesnym pełen był jak najgorszych przeczuć, którym, jako pierwszy dał świadectwo jeszcze Paweł VI. Ten papież, którego jedną z ostatnich decyzji była nominacja kardynalska dla Josepha Ratzingera, obserwując niepokojące zmiany w Kościele stwierdził wprost: „Odnosimy wrażenie, że przez jakąś szczelinę wdarł się do Kościoła Bożego swąd szatana”. Paweł VI wypowiedział te słowa w 1972 roku, ale o ich prawdziwości możemy na własne oczy przekonać się dopiero dzisiaj.
Czy ten "swąd szatana" - wiązany przez Pawła VI bezpośrednio z rosnącym wpływem masonerii na hierarchię kościelną - "wypędził" Benedykta XVI z Watykanu? A może była to reakcja na rosnący opór kurialistów wobec nie kryjącego przywiązania do Tradycji, w tym trydenckiej mszy św., zwanej Mszą Wszechczasów, którą właśnie dzięki niemu przywrócono po latach "do łask"? A może był to wynik spisku progresistów negujących całość nauk Kościoła, a bardzo silnych przede wszystkim w kręgach niemieckojęzycznych? A może wszystkie te czynniki (i inne, o których jeszcze nie wiemy) zadziałały razem i starszy schorowany papież nie dał już im siły i ustąpił?
Był to drugi taki wypadek w historii Kościoła. W grudniu 1294 roku z Tronu Piotrowego zrezygnował, po zaledwie 160 dniach pontyfikatu, Celestyn V. Choć osobiście bardzo pobożny był bardzo kiepskim administratorem i politykiem, co spowodowało w końcu spowodowało taką właśnie jego decyzję. Rezygnacja Celestyna odbiła się szerokim echem w świecie chrześcijańskim, była także komentowana przez ówczesnych intelektualistów. Francesco Petrarca uznał krok Celestyna V za wyraz wielkiej wolności, dokonany w duchu anielskim, który nie znosił nakazów podyktowanych koniecznością praktycznego i politycznego sprawowania urzędu. Z kolei Dante Alighieri uznał zrzeczenie się godności papieskiej za przejaw tchórzostwa i umieścił Celestyna w swoim dziele "Boska komedia" w piekle.
Odejdźmy na koniec od Celestyna V na powrót do Benedykta XVI i tajemnicy jego rezygnacji. W katolickiej teologii funkcjonuje od wieków pojęcie katechonu - oznaczające siłę powstrzymującą nadejście antychrysta i apokalipsy. Z jednej strony katechon daje niewierzącym więcej czasu na nawrócenie się przed końcem świata, lecz z drugiej oddala ostateczne zbawienie, do dokonania którego nadejście antychrysta jest konieczne. Czy głęboko wierzący Joseph Ratzinger był katechonem? Czy w takiej sytuacji jego rezygnacja nie była świadectwem braku siły i wyczerpania, ale wręcz przeciwnie?
Te wszystkie pytania zrodziły się u mnie po lekturze książki Jolanty Sosnowskiej „Tajemnica opuszczenia Łodzi Piotrowej. Życie Benedykta XVI”, będącej pierwszą polskojęzyczną biografią tego papieża. Poznajemy jego bawarskie korzenie, brnąc także przez ponure czasy hitlerowskiego reżimu. Podążamy śladem jego kolejnych miejsc zamieszkania, do których autorka, przygotowując książkę, zajrzała osobiście.
Książkę, napisaną nader błyskotliwie z wiedzą i temperamentem, świetnie się czyta. Autorka nie boi się własnych sądów i opinii, zwłaszcza jeśli chodzi o tytułową tajemnicę opuszczenia Łodzi Piotrowej, czyli rezygnacji z urzędu. Ale też bardzo często oddaje głos samemu bohaterowi książki. Niezwykle trafnie dobiera cytaty prezentujące aktualność i bogactwo myśli Josepha Ratzingera – Benedykta XVI, które są wielkim walorem tej wszechstronnej biografii. Dodatkowym atutem jest bogata warstwa ilustracyjna; blisko 200 zdjęć – w tym wiele autorstwa mistrza Adama Bujaka – zdjęć nie tylko samego papieża, ale też jego bliskich, jego ukochanej małej Ojczyzny, jak też dokumentujących długotrwałe związki ze św. Janem Pawłem II.
Jolanta Sosnowska: „Tajemnica opuszczenia Łodzi Piotrowej. Życie Benedykta XVI”, wyd. Biały Kruk, 376 str., 16,5 cm x 23,5 cm. Więcej na https://bialykruk.pl/ksiegarnia/ksiazki/tajemnica-opuszczenia-lodzi-piotrowej-zycie-benedykta-xvi