Skandal z sygnalistką w Instytucie Pileckiego. Ministerstwo Kultury umywa ręce!
Odpowiedź po terminie i bez refleksji. Na interpelację posła Michała Moskala (PiS) w sprawie odwołania Hanny Radziejowskiej resort kultury – pismem sygnowanym przez Macieja Wróbla – odpowiada, że jej zawiadomienia nie spełniały kryteriów ustawy o sygnalistach i że korespondencja mogła trafić do dyrektora Instytutu Pileckiego jako „pismo urzędowe”. Spór nie dotyczy już tylko jednego zwolnienia, lecz wiarygodności państwowej ochrony sygnalistów.
Resort podważa status sygnalistki i przerzuca winę
Gdy sprawa wyszła na jaw zamiast uderzyć się w piersi, Ministerstwo Kultury poszło w zaparte. W odpowiedzi na interpelację poselską resort… zakwestionował, że Radziejowskiej w ogóle przysługiwał status sygnalistki. Urzędnicy ministerstwa przekonują teraz, że zgłoszenia Hanny Radziejowskiej nie spełniały ustawowych wymogów, bo – ich zdaniem – nie dotyczyły „naruszenia prawa” w rozumieniu ustawy. Co więcej, zarzucają własnemu pracownikowi błąd: to rzekomo nieuprawniony urzędnik miał omyłkowo poinformować Radziejowską w kwietniu o objęciu jej ochroną i zrobił to „przedwcześnie”. Innymi słowy, ministerstwo próbuje teraz cofnąć dane wcześniej gwarancje, twierdząc, że nastąpiło nieporozumienie. To bezprecedensowa ekwilibrystyka prawna, która podważa wiarygodność całego systemu ochrony sygnalistów – trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że status odebrano Radziejowskiej arbitralnie, gdy stał się dla władz niewygodny.
Wiceminister Kultury Maciej Wróbel, sygnujący odpowiedź na interpelację, tłumaczył ponadto, że pismo z 5 marca 2025 r. (pierwsze zgłoszenie Radziejowskiej) było oficjalnym dokumentem Instytutu – opatrzonym numerem kancelaryjnym i pieczęcią – więc nie potraktowano go jako „prywatnej korespondencji” sygnalistki. Natomiast drugi list z 28 lipca został zakwalifikowany jako zwykłe wystąpienie do organu nadzorującego, a nie zgłoszenie naruszeń – co posłużyło za usprawiedliwienie przekazania go dyrektorowi instytutu celem odniesienia się do zarzutów. Resort przyznaje zatem, że list sygnalistki udostępniono Ruchniewiczowi, lecz w narracji ministerstwa nie było to ujawnienie tożsamości sygnalisty, tylko „standardowa procedura” w ramach nadzoru. Trudno nie zauważyć tu pewnej bezczelności – to jak próba obejścia ducha prawa przy pomocy semantycznych wybiegów. Czy naprawdę o to chodziło ustawodawcy, by chronić tylko tych zgłaszających nieprawidłowości, którzy zrobią to na prywatnym papierze pod stołem, a jeśli ktoś nada sprawie bieg oficjalny, to już można wydać go na pastwę przełożonego?
Ministerstwo Kultury zapewnia jednocześnie, że „zgodnie z procedurami” dokonano weryfikacji zgłoszeń Radziejowskiej i uznano, że nie dotyczyły one żadnego z obszarów wskazanych w ustawie o sygnalistach. Resort wylicza, że wdrożył wewnętrzne regulaminy przyjmowania zgłoszeń i kanały do ich obsługi – sugerując, że Radziejowska z nich nie skorzystała. Urzędnicy MKiDN utrzymują więc, że przepisy nie zostały złamane, a obawy o efekt mrożący są bezzasadne. Nie padła ani jedna deklaracja wyciągnięcia konsekwencji wobec osób odpowiedzialnych za wyciek listu czy pochopne odwołanie sygnalistki. Dla ministerstwa sprawy jakby nie było – choć w oczach opinii publicznej mamy do czynienia z jawnym przypadkiem złamania zasad poufności i podejmowania działań odwetowych, czyli dokładnie tego, czemu ustawa miała zapobiegać.
Kulisy afery w Instytucie Pielckiego
Afera wokół Instytutu Pileckiego odsłania niepokojący obraz podejścia nowych władz do ochrony sygnalistów. Hanna Radziejowska – ceniona menedżerka kultury, od ponad pięciu lat kierująca berlińskim oddziałem Instytutu – została w trybie nagłym odwołana ze stanowiska. Decyzję podjął dyrektor instytutu prof. Krzysztof Ruchniewicz, po tym jak Radziejowska zgłosiła oficjalnie nieprawidłowości w jego działaniach, co ujawniła Wirtualna Polska. W poufnej korespondencji do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego (MKiDN) alarmowała o planach Ruchniewicza, m.in. kontrowersyjnym cyklu seminariów o zwrocie polskich dóbr kultury innym krajom, w tym Niemcom, Ukrainie czy Białorusi. Uznała taki pomysł za sprzeczny z polską racją stanu i polityką historyczną państwa. Gdy rozmowy z przełożonym nic nie dawały, Radziejowska zdecydowała się poinformować o sprawie wyższe szczeble: najpierw ówczesną minister kultury (w marcu 2025), a następnie nową minister Martę Cienkowską pod koniec lipca.
Zamiast podziękowań za czujność, spotkał ją jednak natychmiastowy odwet. 14 sierpnia 2025 r. Ruchniewicz ogłosił jej dymisję, powołując się na bliżej nieokreślone „powody obiektywne”. W oficjalnym oświadczeniu Instytutu zarzucono Radziejowskiej „poważne podważenie zaufania” u pracodawcy. Dyrektor ocenił publicznie, że jej wystąpienia pełne były „nadinterpretacji i insynuacji” dotyczących projektów Instytutu, a upublicznienie wewnętrznej korespondencji bez konsultacji uznał za przekroczenie norm relacji pracownik-pracodawca. Innymi słowy – ukarano ją za to, że ośmieliła się głośno krytykować szefa i nagłośnić potencjalnie szkodliwe działania. Co więcej, według ustaleń mediów dyrektor rozważał wręcz zwolnienie Hanny Radziejowskiej w trybie dyscyplinarnym – ostatecznie odwołano ją jednak „tylko” ze stanowiska kierowniczego. Sama zainteresowana relacjonuje, że mail z decyzją o odwołaniu otrzymała zaledwie pół godziny przed zaplanowaną konferencją prasową Ruchniewicza. Zapowiada też dochodzenie swych praw przed sądem pracy w Niemczech, bo tamtejszemu prawu podlega jej umowa.
Poufny list w rękach adresata i mediów
Najbardziej bulwersujące są okoliczności towarzyszące zwolnieniu Radziejowskiej. Ministerstwo Kultury formalnie nadało jej status sygnalistki już w kwietniu 2025 r., po analizie pierwszego zgłoszenia dotyczącego nadużyć w Instytucie. Oznaczało to, że resort uznał ją za osobę zgłaszającą naruszenie prawa, a więc obejmował specjalną ochroną przewidzianą w ustawie – przede wszystkim gwarancją poufności i zakazem działań odwetowych ze strony pracodawcy. Pani Radziejowska miała prawo oczekiwać, że jej tożsamość oraz treść zgłoszenia pozostaną tajne, a ona sama nie zostanie za alarmowanie ukarana. Tak się jednak nie stało. Jej ostatni list do minister Cienkowskiej, wysłany w trybie ustawy o ochronie sygnalistów z prośbą o zachowanie poufności, wyciekł natychmiast po wysłaniu. Dokument ten – którego jedynymi oficjalnymi adresatami była minister kultury oraz ambasador RP w Berlinie – trafił w krótkim czasie do osób trzecich, w tym… do samego prof. Ruchniewicza, czyli osoby, na którą skarżyła się sygnalistka
Zaraz potem dyrektor przystąpił do odwetu, wykorzystując znajomość treści listu przeciw podwładnej. Rzeczniczka Instytutu Pileckiego Luiza Jurgiel-Żyła publicznie nazwała pismo Radziejowskiej do ministerstwa „donosem”, a Ruchniewicz wprost przyznał, że znał całą jego treść. Jak to możliwe? Resort kultury milczy na ten temat – nie odpowiedział na pytania, skąd dyrektor zdobył poufną korespondencję adresowaną do minister Cienkowskiej. Sam Instytut też nie chciał wyjaśnić, jak wszedł w posiadanie listu sygnalistki. Zamiast tego jego rzeczniczka brnęła, że Radziejowska rzekomo nie skorzystała z wewnętrznych procedur i przekazała informacje „osobom trzecim” poza wiedzą pracodawcy, więc… uznano, iż nie jest to zgłoszenie sygnalisty. Trzeba podkreślić absurd tej argumentacji: „osoby trzecie” w rozumieniu Instytutu to w tym wypadku konstytucyjny minister nadzorujący instytucję oraz ambasador RP – czyli dokładnie ci przełożeni, do których obowiązkiem sygnalisty jest zgłosić problem, jeśli w macierzystej jednostce dochodzi do nieprawidłowości. Radziejowska zrobiła więc to, co powinna – a mimo to instytucja próbuje przedstawiać jej działania jako nielojalne i pozbawiać statusu ochronnego.
Co więcej, dziennikarze dotarli do dowodów, że tajny z założenia list Radziejowskiej był rozsyłany po kątach jak sensacyjna plotka. Redakcja Wirtualnej Polski, w ramach testu szczelności procedur, poprosiła o pomoc w zdobyciu tego dokumentu jednego z posłów koalicji rządzącej. Efekt? W ciągu kilku godzin parlamentarzysta przesłał im kopię listu opatrzonego klauzulą poufności. Jak opisuje WP, pismo sygnalistki zaczęło krążyć wśród polityków i urzędników jako ciekawostka – dowodząc tym samym rażącego złamania zasad poufności przez osoby, które powinny tych zasad strzec. Trudno o bardziej jaskrawy przykład kompromitacji procedur ochrony sygnalistów.
Prawo swoje, władza swoje – co dalej po „aferze Radziejowskiej”?
Obowiązująca od 2024 roku ustawa o ochronie osób zgłaszających naruszenia prawa stanowi jasno: ujawnienie tożsamości sygnalisty bez jego zgody jest przestępstwem, zagrożonym karą do roku więzienia, a zwolnienie lub inne działania odwetowe wobec sygnalisty – karą nawet do 2 lat pozbawienia wolności. W teorii więc każdy, kto przyczynił się do wycieku danych Radziejowskiej bądź usunięcia jej z pracy za zgłaszanie zastrzeżeń, powinien ponieść odpowiedzialność. Niestety, przypadek Instytutu Pileckiego pokazuje brutalną praktykę: przepisy przegrały tu z polityczną kalkulacją. Rządzący – którzy jeszcze niedawno szczycili się wdrażaniem unijnej dyrektywy o ochronie sygnalistów – teraz zdają się tę ochronę demontować, gdy tylko ujawniane nieprawidłowości dotyczą ich własnej nominacji i instytucji.
Warto zauważyć, że sam prof. Ruchniewicz ostatecznie stracił stanowisko dyrektora Instytutu Pileckiego. Stało się to 29 sierpnia 2025 r., już po serii publikacji prasowych i politycznej burzy wokół sprawy. Minister Marta Cienkowska osobiście ogłosiła jego dymisję, uzasadniając decyzję „niedopełnieniem obowiązków, wadliwymi zamierzeniami programowymi i decyzjami zarządczymi” byłego już dyrektora. Trudno nie zauważyć pewnej ironii: te empatyczne słowa padły dopiero po tym, jak jedna z tych „niełatwych sytuacji” faktycznie się wydarzyła – i to przy biernej postawie resortu. Cienkowska zwolniła Ruchniewicza dopiero, gdy sprawa przybrała rozgłos i stała się zagrożeniem wizerunkowym. Innymi słowy, reakcja nastąpiła post factum, podczas gdy prewencyjnie nie zrobiono nic, by ochronić podwładną przed jego odwetem.
Oburzenie decyzją o wyrzuceniu Radziejowskiej było zresztą ponadpartyjne. Głos zabrali zarówno byli dyplomaci i ludzie kultury, dziękując jej za obronę polskiego interesu, jak i politycy różnych opcji. Nawet politycy koalicji rządzącej krytykowali Ruchniewicza. Niestety, deklaracje to jedno, a czyny – drugie. Do dziś nie słychać o żadnych realnych konsekwencjach prawnych wobec osób winnych złamania przepisów o sygnalistach w MKiDN. Co więcej, pojawiają się zarzuty, że również Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej (kierowane przez przedstawicielkę Lewicy) woli chować głowę w piasek – do tej pory nie udzieliło odpowiedzi na interpelację posła Michała Moskala w sprawie działań podjętych w związku z tą aferą. Wygląda na to, że kiedy chodzi o rozliczanie kolegów z rządu, hasła o „ochronie pracowników” przegrywają z polityczną solidarnością.
Przykład sprawy Hanny Radziejowskiej pokazuje, że mechanizmy ochrony sygnalistów w Polsce pozostają fasadowe, jeżeli zabraknie dobrej woli ich przestrzegania. Nowa władza, która szła do wyborów z hasłami transparentności i praworządności, zaliczyła poważną wpadkę – i brnie dalej, usprawiedliwiając oczywiste nadużycia zamiast je naprawić. Taka hipokryzja może drogo kosztować: każdy urzędnik czy pracownik publicznej instytucji widzi dziś, że zgłaszając nieprawidłowości ryzykuje karierę, bo realna pomoc nie nadejdzie. Jeśli rząd koalicji 13 grudnia chce odbudować wiarygodność, powinien zacząć od rozliczenia tej sprawy zgodnie z literą prawa. Inaczej ustawa o sygnalistach pozostanie martwym przepisem, a kolejne osoby wiedzące o nadużyciach trzy razy się zastanowią, zanim odważą się je ujawnić. Czy o to chodziło w tej „nowej” jakości w polityce? Czy może – parafrazując klasyka – „sygnaliści jesteście bezpieczni, ale tylko jak siedziecie cicho”? Komentarze pozostawiamy czytelnikom.
Źródło: Interpelacja nr 11909 wraz z odpowiedzią Ministerstwa Kultury, Niezależna, Wirtualna Polska
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.
Jesteśmy na Youtube: Bądź z nami na Youtube
Jesteśmy na Facebooku: Bądź z nami na FB
Jesteśmy na platformie X: Bądź z nami na X
Najnowsze
Genewa: Rubio o wielkich postępach, Zełenski o merytorycznych rozmowach
Rosyjski oligarcha, Cypr i program CRM. Trojan rosyjskiego FSB wykrada dane polskich firm?
Prezydent z małżonką udali się do Czech. Co w agendzie wizyty?