Sacrum w brokacie. Rozmowa z Adą „Adu” Karczmarczyk
Tylko na portalu TV Republika niezwykle osobisty wywiad z Adą „Adu” Karczmarczyk – artystką, piosenkarką, autorką performance’ów i instalacji artystycznych, miłośniczką popu i sztuki współczesnej. Rozmawiamy o sztuce, religii i o tym, jakim wyzwaniem jest tworzenie sztuki w dzisiejszych czasach.
Może proste pytanie na rozgrzewkę. Opowiedz o swoim pierwszym spotkaniu ze sztuką współczesną.
To było na studiach, trafiłam trochę przypadkowo na kierunek związany ze sztuką współczesną. Nie do końca ją rozumiałam. Na początku byłam przerażona, chciałam uciec, ale potem okazało się, że całkiem dobrze się w niej odnajduję i że robienie sztuki mnie pociąga. Uświadomiłam sobie, że w zasadzie zawsze mnie pociągało, tylko wcześniej to wypierałam. Byłam z innego środowiska, więc to pewnie dlatego.
Co masz na myśli, mówiąc „inne środowisko”?
Pochodzę z konserwatywnej rodziny i w ogóle raczej ze środowisk bardziej konserwatywnych. Przez to nie miałam wcześniej styczności ze środowiskami artystycznymi i sztuką nowoczesną. Jestem pierwszą artystką w rodzinie. Dlatego wejście do środowiska artystycznego było dla mnie na początku przerażające, ale i fascynujące. Początkowo się bałam, czułam, że jestem inna. Ale potem robiąc sztukę poczułam, że to jest moja droga. Nadal czuję się różnie w środowisku artystycznym, ale robienie sztuki jest dla mnie najważniejsze. To środowisko artystyczne mnie bardzo mocno wchłonęło, odeszłam wtedy od tego środowiska konserwatywnego i od jego wartości.
Czy zatem środowisko konserwatywne i robienie sztuki się ze sobą wykluczają?
Ogólnie jest przyjęte, że pewien sposób tak. Odkrywając to środowisko artystyczne, gdy weszłam w nie bardziej i zrozumiałam, o co chodzi w sztuce kontrowersyjnej, awangardowej, zaczęłam inaczej na to patrzeć. Wyszłam z jednego środowiska, otworzyłam się na drugie i zrozumiałam, że pewien rodzaj kontrowersyjności, szokowania jest potrzebny, żeby poruszyć odbiorcę do refleksji. Zrozumiałam to na studiach, choć wcześniej byłam do tego sceptycznie nastawiona. Nie zmienia to oczywiście faktu, że nadal nie rozumiem, czemu ktoś robi szokujące rzeczy dla samego szokowania i przekracza granice dla samego ich przekraczania.
Jak w takim razie udało ci się to, co robisz teraz? Konserwatywna treść i sprzeczna z nią, szokująca forma… .
Miałam takie wrażenie, że będąc w środowisku artystycznym, muszę łamać zarówno klasyczną formę, jak i klasyczną treść. Ale po tym, jak się nawróciłam, pomyślałam sobie, że może jest inna droga, że może mogę eksperymentować z formą, pozostawiając tradycyjne i bardziej konserwatywne treści. I tak powstała moja sztuka.
Jak na tę sztukę odpowiedziało, tak bardzo przecież podzielone, polskie społeczeństwo?
Pojawiło się wiele konsternacji zarówno w jednym, jak i w drugim środowisku. Bo dla środowiska sztuki było niezrozumiałe, jak mogę mówić o chrześcijańskich wartościach, to nie jest sztuka, to nie jest postępowe! Z drugiej strony dla środowisk konserwatywnych było nie do pojęcia, że nie mówię o tych wartościach w sposób tradycyjny. To wywoływało i do tej pory wywołuje bardzo różne reakcje. Od najgłębszego hejtu po adorację mojej osoby. Oczywiście więcej jest hejtu. Ale bardzo się cieszę za każdym razem, gdy np. na Youtube w tej całej masie komentarzy hejterskich pojawia się kilka komentarzy, z których widać, że ktoś zauważył tę głębię w moje sztuce, odczytał ją, i zobaczył, że pod niestandardową formą, jest coś więcej. Zawsze się bardzo cieszę z takich drobnych iskierek.
Zatem otwartość środowisk artystycznych jest tylko pozorna?
To właśnie środowisko artystyczne powinno być najbardziej otwarte. W rzeczywistości jest otwarte w zasadzie tylko na jeden, konkretny sposób myślenia i w momencie, gdy pojawia się ktoś z innym sposobem, to jest — mniej lub bardziej delikatnie — zsuwany na margines. Mam bardzo mało wystaw, bo od czasu, kiedy środowisko zrozumiało, że to, co robię, to nie jest krytyka religii i kościoła od czasu kiedy wystawę w poznańskim Arsenale „Bóg i dziewczyna” zrobił mi konserwatywny Piotr Bernatowicz (obecny dyrektor CSW bojkotowany przez świat sztuki), nagle zaczęło się ode mnie odcinać i liczba zaproszeń zaczęła się bardzo zmniejszać. Dlatego jak już takie zaproszenie się pojawi, to korzystam z niego. Fakt, że mogę te swoje motywy misyjne wprowadzać do tego środowiska, jest dla mnie ogromną wartością. I właśnie ostatnio była taka wystawa o magii i czarownicach w Galerii BWA Warszawa p.t. „W czarodziejską burzę włożę własną duszę”, na którą zostałam zaproszona przez kuratorkę Zofię Krawiec. Pokazałam tam "Parasol Ochronny Przeciwko Czarom" z krzyżem św. Benedykta, bo przed nawróceniem siedziałam przez chwilę w ezoteryce i mam na swoim koncie trochę eksperymentów, które negatywnie wspominam. Wiara i religia mnie wtedy ocaliły od jakiegoś zbzikowania. I ten mój parasol został zawieszony w galerii pełnej sztuki o czarownicach. To mnie ucieszyło, cenię takie sytuacje, kiedy można pokazać temat z różnych perspektyw. Tak powinien częściej wyglądać świat sztuki!
Ada "Adu" Karczmarczyk, projekt "Parasol ochronny przeciwko czarom".
A środowiska okołokościelne?
Środowiska konserwatywne też nie są święte, mimo że przez jakiś czas kręgi Frondy Lux czy Pressji interesowały się mną, to dla większości jednak nie jestem zupełnie w kanonie i nie można mną ugrać politycznie pewnych rzeczy (a często tylko wtedy interesuje je sztuka) i też zaczęłam być przez nie bardzo różnie traktowana. Kiedy się nawróciłam i zaczęłam robić to, co robię, pojawiły się fale hejtu w internecie ze strony środowisk katolickich. Po całym tym hejcie obawiałam się trochę wejść w to środowisko. Ale trafiłam na wspólnotę, która mnie bardzo ciepło przyjęła. To była wspólnota chrześcijańsko-artystyczna „Vera Icon”. Niestety nie do końca dobrze się tam czułam, może dlatego, że tam było dosyć dużo reguł, a ja jestem jednak bardziej wolnym ptakiem i czułam się tam zbyt ekstremalna i że wprowadzam zamęt . Ale teraz jestem w drugiej grupie „Artyści w drodze”, to grupa ludzi, która spotyka się w Centrum Myśli Jana Pawła II w Warszawie, czyta pismo. Tutaj są artyści, hmm jak to powiedzieć, trochę bardziej „grzeszni” (śmiech), działają zawodowo w kulturze i na co dzień zmagają się ze środowiskiem kultury, które jest bardziej liberalne. Natomiast jeśli chodzi o samych przedstawicieli kościoła, to jedynym księdzem, który wypowiedział się publicznie na mój temat i bronił mnie w panelu dyskusyjnym na mój temat, był ksiądz Andrzej Draguła. Napisał o mnie artykuł p.t. <<Wiara na różowo>> w „Tygodniku Powszechnym”. Cała reszta kościoła milczy, chyba nie są gotowi na zmierzenie się z moją sztuką (śmiech).
A jak twoja sztuka odbierana jest za granicą?
Tam też reakcje były bardzo różne. Bardzo często moje wystawy były odwoływane. Często jak wysyłałam swoje prace na jakąś wystawę, to były one odbierane jako krytyka religii. Gdy odpowiadałam na pytanie, czego dotyczy moja sztuka, okazywało się, że nie ma w niej krytyki, tylko wręcz przeciwnie, to wtedy pojawiały się głosy, że niestety nie mogą przyjąć tych prac, a ja nie mogę wziąć udziału w wystawie. Ale mam też pozytywne doświadczenia. Gdy w 2015 wygrałam nagrodę w konkursie Spojrzenia (Nagroda Deutsche Bank) w Zachęcie i w ramach niej byłam na stypendium w Villa Romana we Florencji, zauważyłam, że to, co mówię i pokazuję, wzbudza emocje. Czasem ludzie są już znudzeni tym, że wszystko jest ciągle o jednym i gdy przychodzi artysta, który mówi o konserwatywnych treściach – co na zachodzie jest totalną abstrakcją! – to wzbudza emocje. Pojawia się w związku z tym wiele pytań, wiele zainteresowania. Ludzie nie wiedzą co myśleć i pojawią się komentarze typu „nie zgadzam się z treścią, ale to, co robisz, jest niezwykle ciekawe i odważne”.
Czy można w takim razie powiedzieć, że robisz sztukę zaangażowaną?
Ja postrzegam sztukę jako misję. Ale nie jako misję czy zaangażowanie polityczne, bo mój sposób myślenia bardzo odbiega od pewnych szufladek politycznych. Mam misję tworzenia sztuki awangardowo-konserwatywnej i łączenia różnych środowisk w dialogu, w konfrontacji, bo te środowiska są bardzo hermetyczne i pozamykane, żyją w bańkach i wyobrażają sobie na temat tych drugich jakieś niestworzone historie, a media jeszcze to nakręcają. Polska jest dziś bardzo podzielona i odnajduję misję w tym, żeby tworzyć punkt wspólny. Nie chodzi o to, żeby wszyscy się ze sobą zgadzali, ale żeby mogło dojść do jakiegoś dialogu, dzielenia się opiniami, zamiast zamykania się na siebie nawzajem. To jest dla mnie prawdziwym owocem sztuki — kiedy ludzie z różnych środowisk zaczynają ze sobą rozmawiać.
Skąd ta potrzeba misji?
Gdy się nawróciłam, to obiecałam Bogu, że, przekażę ważne wskazówki w zamian za to, że przywrócił do zdrowia bardzo bliską mi osobę, to była ekstremalna sytuacja w moim życiu. Wszystko dobrze zakończyło i czułam, że powinnam pójść za tą obietnicą i te wskazówki przekazać, realizować misję chrześcijańską. Zastanawiałam się tylko jak to zrobić. Wiedziałam, że chcę przekazywać wartościowe treści związane z wiarą, ale miałam problem z samą formą ich przekazywania. Nie odnajdywałam się nigdy w formie tradycyjnej, do tej pory robiłam sztukę awangardowo-popową i przejście do tradycyjnej formy wydawało mi się jakimś przekłamaniem, fałszem. Pomyślałam więc, że może rezygnacja z tej bliskiej mi formy nie jest konieczna, że może mogę pozostać przy estetyce, w której się odnajduję, którą czuję, tylko podjąć konserwatywną tematykę.
Jaką tematykę podejmowałaś zatem przed nawróceniem?
Wcześniej właśnie moja sztuka nie miała żadnego kierunku, nie widziałam sensu tej sztuki, na czwartym roku studiów na ASP w Poznaniu chciałam ją w ogóle porzucić, miałam bardzo poważny dylemat. Wtedy popadłam w depresję i zaczęłam traktować sztukę jako leczenie tej depresji, tworzyłam ją bardziej dla siebie i to był moment, że moja sztuka zaczęła mieć jakiś cel – był to cel terapeutyczny. To nie była jeszcze sztuka dla świata, choć pokazywałam ją na wystawach. Były to głównie filmiki o tym, jak radzić sobie z depresją jak seria „Kryzys” i ubarwiać świat „Blog”. Ale to w którymś momencie zaczęło dochodzić już do pewnej granicy. Bo ile dziwnych rzeczy możesz zrobić i sobie czegoś nie zrobić? To zaczęło się robić niebezpieczne i pojawiła się we mnie kolejna pustka. Od 2010 weszłam w ezoterykę, w której wcześniej wspomniałam, to były pierwsze poszukiwania, czy istnieje cos pozazmysłowego. Moje zainteresowania szły wtedy bardziej w stronę new age. Potem wkroczyłam na drogę duchową, otwarła się przede mną brama nieskończoności i to totalnie mnie odmieniło. To było jakoś między 2011 a 2012 rokiem. W 2012 to chrześcijaństwo mi się już w pełni objawiło, Jezus objawił mi się jako wskazówka, a ja za tym poszłam.
Mimo zmian cały czas byłaś i jesteś wierna popowej estetyce.
Zawsze dobrze się odnajdywałam w popowej formie, śledziłam teledyski gwiazd, zawsze chciałam sama tworzyć teledyski i wręcz mieć trochę życie takie jak w teledysku, wychowałam się na nich. Ta forma była bardzo żywa, barwna. To się trochę wiązało częściowo z tą walką z depresją, bo to była bardzo żywa, kolorowa forma, która mi pomagała, nakręcała mnie. Ale też ten kamp wynika z tego, że są to wszystko niskobudżetowe produkcje, ja to sama tworze własnymi siłami – projektuję, komponuję muzykę, bity, piszę teksty, szyję ubrania, sama też musiałam się wszystkiego nauczyć. Dopiero od zaczęłam nagrywać niektóre kawałki w studiu, żeby ktoś mi to zmiksował albo poprawił jakość dźwięków. Ale też o to chodzi, żeby to była taka dziewczyńska produkcja, żeby to było szczere, prawdziwe, a nie jakiś produkt, w którym intencja i działania artysty znikają.
Ada "Adu" Karczmarczyk, "Prawdy blask".
Nie boisz się, że ta kampowa forma zdominuje treść?
Boję się tego, ja też mam wątpliwości, czy nie przekroczyłam już jakiejś granicy. Ale też wiem, że sztuka polega na szukaniu nowych form i trzeba podjąć ryzyko. Bez tego ryzyka nie będzie mogło powstać nic nowego. Co nie znaczy, że nie można się poślizgnąć. To jest cena tego ryzyka. Muszę też przyznać, że ostatnio trochę się w tej formie duszę więc czuję, że ona będzie w przyszłości ewoluować i dojrzewać. W moim mesjanistycznym projekcie Miss Messianist https://www.instagram.com/miss_messianist/, który można zobaczyć na Instagramie, są przebłyski tej ewolucji ale wiele jeszcze przede mną.
Ada "Adu" Karczmarczyk, projekt MissMessianist
Czy jako przedstawicielka sztuki awangardowo-konserwatywnej jesteś na rynku osamotniona?
Jak na razie niewielu widzę ludzi, którzy traktują sztukę tak jak ja. Może to się jeszcze rodzi. To być może nadejdzie, bo w pewnym momencie ludzie się zmęczą tym ostrym podziałem, zwyczajnie się znudzą i znacznie się wytwarzać przestrzeń wykraczająca poza ten nasz dualizm. To by było dla mnie idealne miejsce.
Można zatem śmiało powiedzieć, że jesteś pionierką?
Trochę tak, ale jest jeszcze jeden awangardowy konserwatysta w Polsce. On tworzył już w latach ‘70 i stworzył ideę awangardowego konserwatyzmu. Jest to Zbigniew Warpechowski. Ja się nim trochę inspiruję, ale jednak tworzę w zupełnie innej rzeczywistości niż on. Jego twórczość i zagadnienie awangardowego-konserwatyzmu podejmuje w swojej książce o tym samym tytule krakowski filozof Paweł Rojek. Poza Warpechowskim można też wspomnieć o Łukaszu Murzynie i Oli Tubielewicz, którzy w swoich pracach łączą wiarę ze sztuką nowoczesną czy Kubie Woynarowskim, który wynajduje tradycyjne rytuały, które wyglądają jak awangardowe jak n.p. w jego „Epoce Błękitu”, w której sfilmował taniec feretronów. Jest to więc bardzo wąskie grono, ale mam nadzieję, że w przyszłości nastąpi pewien boom.