Dziś Telewizja Republika wyemitowała ostatni odcinek „Otwartym Tekstem” z serii poświęconej rozmowom z Andrzejem Rozpłochowskim, działaczu „Solidarności”.
– W 1985 r. wezwałem pogotowie. Późnym wieczorem żona dostała strasznych bólów. Podejrzewaliśmy, że choroba nerek z okresu internowania wróciła. Gdy pogotowie usłyszało nazwisko Rozpłochowski to nie przyjeżdżało całą noc. Przyjechali dopiero nad ranem, a lekarz dała tylko zastrzyk na uspokojenie. Całą noc wsadzałem żonie kołdrę w usta, żeby nie było słychać jej krzyku, wiedziałem, że nade mną mieszkanie ma bezpieka. Rano zadzwoniłem do lekarzy, przyjaciół w „Solidarności”. Powiedzieli, przywieź ją, my nie możemy przyjechać. Natychmiast położono ją na stół, bo żona półprzytomnie odmawiała operacji, ja podjąłem decyzję. Gdy ją otworzono powiedziano, że to sprawa życia i śmierci, ponieważ jest perforacja jelit, pęknięte jelita i które są zalane ropą. Gdy żona przeżyła to powiedziała, że w tych 48 godzinach na brzegu łóżka siadała dusza ks Jerzego Popiełuszko i kazał się jej nie bać – powiedział rozmówca Ewy Stankiewicz.
– Starałem się uzyskać pomoc, bo były takie możliwości, że w skrajnych przypadkach działacze „Solidarności”, gdy ktoś był chory, można było załatwić wyjazd do Europy Zachodniej na leczenie. Żona wciąż była chora. Okazało się, że to poważne rzeczy, żona na jajniku miała guz. W Polsce wycięto cały organ. Zwróciłem się na samym końcu do Wałęsy o pomoc, to był pewnie rok 1986. Wcześniej prosiłem w różnych miejscach, ale nie było takich możliwości. Wałęsa robił mi dużą łaskę, że mnie przyjmie. W końcu się go doczekałem, nie pałaliśmy do siebie sympatią, powiedziałem mu jaka jest sytuacja, że SB utrudnia nam leczenie. Wałęsa słuchał i powiedział, że nie ma możliwości pomóc. W końcu zdenerwowany powiedziałem – Lechu ja nie zostawię żony i nie będę patrzył jak umiera. – Odpowiedział, że zrobię jak będę chciał. Myślałem po męsku, że go uderzę. To chamstwo nieprzeciętne. Uzyskałem azyl w ambasadzie USA, do Stanów trafiliśmy 1 marca 1988 r. – dodaje nasz gość.
"USA to moja druga ojczyzna"
– Nigdy nie miałem zamiaru wyjeżdżać. Zawsze chciałem wrócić, jednak w końcu, po wielu latach wróciliśmy w 2010 r. Ja wróciłem w sierpniu, żona w październiku. Wróciłem pół roku po zamachu w Smoleńsku. Dla mnie od pierwszego dnia tej tragedii, od 10 kwietnia 2010 r. to był zamach. Jeszcze spałem, dostałem telefon od żony, że taka tragedia się stała. Usiadłem na łóżku i powiedziałem, że to nie możliwe, że to musiał być jakiś zamach. Nie mam wątpliwości w swoim sercu – stwierdza Andrzej Rozpłochowski.
– W Stanach robiłem różne rzeczy. Zaczynałem w warsztacie samochodowym u dużego dealera samochodowego. Od zamiatania, sprzątania, po konserwację maszyn. Byłem bez języka. Później podjąłem pracę w szpitalu psychiatrycznym na same noce. Jednocześnie dążyliśmy, żeby pracować na własny rachunek, jako mali przedsiębiorcy. Własnymi rękoma wynająłem pomieszczenie i zbudowałem kwiaciarnie. Żona pracowała jako twórca aranżacji kwiatowych. Okazało się, że ma talent i chcieliśmy iść na swoje. Prowadziliśmy ją osiem lat, później pracowaliśmy tylko u siebie. Zawsze chciałem wracać, żona już nie bardzo, tam syn wyrósł, tam się wykształcił, tam zdobył wyższe wykształcenie. Ma własny interes, tam ma przyjaciół. Wszystko co najlepsze w mojej żony życiu spotkało ją w Ameryce, a to co najgorsze w Polsce. Mnie wszystko co najlepsze i najgorsze spotkało mnie w Polsce. W Ameryce spotkały mnie też piękne rzeczy, nigdy nie powiem złego słowa na Stany Zjednoczone. Kocham ten kraj jako moją drugą ojczyznę. Jesteśmy także obywatelami USA – zakończył Rozpłochowski.