Przejdź do treści

Kiedy była taka Wigilia: ziemniaki z cebulą, soja układana w rybę

Źródło: Wigilia pod okupacją - archiwum

Życzenia "spokojnych", a nie "wesołych" świąt, ziemniaki z cebulą, soja układana w kształt ryby oraz puste miejsca przy stole i niepewność jutra - tak wyglądały Wigilie i święta Bożego Narodzenia w polskich domach w czasie II wojny światowej.

"Święta okupacyjne to był czas niezwykle trudny dla Polaków. Czas, w którym można było się zebrać razem, złapać dystans wobec dramatycznych wydarzeń, które otaczały ludzi, ale jednocześnie czas, w którym jeszcze bardziej wojenna rzeczywistość dopadała ludzi. Było to szczególnie widoczne podczas tych pierwszych świąt wojennych w 1939 r., kiedy Polska dosłownie chwilę temu straciła niepodległość" - powiedział historyk Sebastian Pawlina w podcaście Muzeum Historii Polski.

Zaznaczył, że "nie było domu, rodziny w Polsce, w której ktoś by nie zginął, nie trafiłby do więzienia, na poniewierkę". "Trzeba było na nowo zacząć budować sobie rzeczywistość. Przed wojną wszystko ludzie mieli ułożone, przygotowane, wiadomo było, co w jakiej kolejności trzeba zrobić, a teraz nagle się okazuje, że nie można pójść normalnie do sklepu i kupić tego, co potrzebujemy na wigilię. Te rzeczy trzeba zdobyć" - zwrócił uwagę.

Historyk wskazał, że okupacyjna rzeczywistość wymusiła na ludziach zdolność zastępowania produktów, które przed wojną były ogólnie dostępne. Przygotowania do świąt koncentrowały się wokół tego, co znajdzie się na talerzu. Ludzie "polowali" na produkty, które stanowiły podstawę wigilijnych dań.

Ludwika Klimecka z Sokołowa, cytowana w książce "Moc truchleje. Opowieści wigilijne 1939-1945" Sylwii Winnik, wspominała: "Gdy w Polsce zapanowały niespokojne czasy wojny, niełatwo było kupić jedzenie nawet na co dzień, a tym bardziej od święta. Pomysłowi ludzie znajdowali jednak rozwiązanie; każdy z sąsiadów zdobywał, co mógł. Jeden z pasieki nazbierał miodu, inny miał z lata pszenicę, jeszcze inny krowę i mleko. I tak wymieniali się między sobą produktami potrzebnymi do przygotowania wigilijnej kolacji. To wiązało się z dużym ryzykiem. Niemcy bowiem patrzyli ludziom na ręce. Wiedzieli, kto ma świnię, a kto owce. Gospodarz nie mógł ich zabić dla siebie. Musiał oddać mięso okupantowi. Kury? Owszem, karmił je i o nie dbał. Ale jajka zbierał młody chłopak wysłany przez Niemców i zanosił im każdego dnia świeżą dostawę. Moi rodzice mieli więc kury, ale nie jajka. Każdy próbował, na ile mógł, ukryć, odłożyć tyle jedzenia na święta, ile się dało. Mama składowała produkty w szafkach kuchennych. Nikt nie podjadał ani nie podbierał. Wszyscy wiedzieliśmy, że to na Boże Narodzenie".

Prawnik, samorządowiec, poeta, działacz Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół" Edward Kubalski (1872–1958) w książce "Niemcy w Krakowie. Dziennik 1 IX 1939 - 18 I 1945" pod datą 20 grudnia 1941 r. zanotował: "Przed sklepem Potockich na Brackiej stoi olbrzymi ogon po ryby. Kobiety biegają zaaferowane, aby coś zdobyć przecie na święta".

To, czego bardzo często brakowało na stole wigilijnym, a co nam się kojarzy z wigilią, to ryba. "Przed wojną bardzo popularne były szczupak i sandacz. Podczas okupacji zdobyć jedną czy drugą rybę było w zasadzie niemożliwe, chyba że miało się bardzo duże środki finansowe. Zastępowano szczupaka i sandacza malutkimi rybkami - stynkami. Ewentualnie robiono też ryby zastępcze - gotowano soję i następnie układano ją tak, żeby ona chociaż przypominała rybę, oszukiwano się w ten sposób" - opowiadał historyk z MHP.

Cuda wyczyniano także z ziemniaków, które były podstawowym produktem spożywczym okresu okupacji. "Ziemniak miał funkcję czysto pragmatyczną: zapychał człowieka, pozwalał się najeść, dlatego ziemniaki królowały na stołach wigilijnych, bardzo często podawano je razem z cebulą" - wyjaśnił Pawlina.

Słowa te potwierdza relacja Władysława Bartoszewskiego: "Apetyt zaspokajano plackami kartoflanymi na oleju lub po prostu kartoflami z surową cebulą (witaminy!). Chude ciasto z kartkową margaryną, w którym jaja zastępowano niekiedy dynią albo proszkiem jajecznym, pełniło obowiązki świątecznego deseru. Co bardziej przedsiębiorcze gospodynie wypiekały pierniki z marchwią zamiast miodu. Kogo zaś nie stać było na nadziewanie strucli makiem, wykorzystywał i w tym przypadku marchew czy też soję, nasyconą wonnym olejkiem. Bakalie i owoce południowe należały do rzadkości niedostępnych dla ogółu".

A jak wyglądał stół wigilijny? Rzadko gościło na nim wiele potraw, ale jak wynika z relacji, nikt nie był głodny, wręcz przeciwnie - dla wielu Wigilia była jedynym dniem, w którym najedli się do syta.

"Stół w naszym domu był ubogi, lecz nikt nie odchodził głodny. Kluski z makiem, pierogi, uszka i barszcz przygotowywała mamusia. Inna gospodyni robiła żurek, piekła ciasta. Był też śledź i różne ryby" - opisywała Barbara Doniecka z Warszawy ("Moc truchleje").

Jerzy Przybysz z Tomaszowa cytowany w tej samej książce zaznacza, że u niego w domu na stole na pewno nie było dwunastu potraw.

 "Ale przypominam sobie kaszę, pierogi i pieczone przez mamę ciasta. Mama w dzień Wigilii zarządziła, żeby cała rodzina zachowała ścisły post. Tylko rano naszykowała placuszki z mąki, które zjedliśmy głodni, wiedząc, że następnym posiłkiem miała być dopiero kolacja wigilijna" - podkreślił.

Maria Dąbrowska zapisała 24 grudnia 1941 r. w dzienniku: 

"Od początku wojny jeszcze się chyba tak nie najadłam jak dzisiaj".

Z relacji świadków tamtych dni wynika, że pomimo panującego terroru i biedy starano się, aby Wigilia była dniem wyjątkowym.

Doniecka w takich słowach opisywała nastrój panujący w jednej z warszawskich kamienic w grudniu 1943 r.: "Wbrew wszystkiemu Boże Narodzenie 1943 r. w naszej kamienicy obchodziliśmy bardzo uroczyście. I choć świętowaliśmy jakby w ukryciu, choć baliśmy się każdej nadchodzącej godziny, w domu panował dobry, świąteczny duch. W miarę jak zbliżał się wigilijny wieczór, w mieszkaniach ustawała krzątanina. Każdy z nas szykował odświętne ubranie. Gospodynie nakrywały do stołu. Gospodarze – ci, którzy byli w domu – pastowali buty. Z minuty na minutę z kuchni dobiegało coraz mniej odgłosów przygotowań. Wreszcie na każdym z pięter otwierały się drzwi mieszkań. Żadne nie były zamknięte. I my z mamusią i tatusiem wychodziliśmy z naszego mieszkania na drugim piętrze na korytarz. Na końcu było okno, z którego oglądaliśmy choinkę. To tam właśnie gromadzili się sąsiedzi, by sobie nawzajem składać życzenia i łamać się opłatkiem".

Podobnie święta wspominała Ludwika Klimecka: 

"Pierwszego i drugiego dnia świąt sąsiedzi odwiedzali się nawzajem i przynosili sobie smakołyki, które udało im się przygotować. Zasiadali przy stole, a my, najmłodsi, rozrabialiśmy u ich stóp, bawiąc się na podłodze. Często przysłuchiwaliśmy się rozmowom dorosłych o tym, co się dzieje w Polsce i na świecie. Wspominali sąsiadów, których wysłano na przymusowe roboty do Niemiec. Czy ich jeszcze zobaczymy? – padały pytania. Z rozmów przepełnionych niepokojem rodzice i ich znajomi uciekali w opowieści o Bożym Narodzeniu za czasów ich dzieciństwa" - opisywała.

Święta były jednak dla większości rodzin czasem smutku i opłakiwania bliskich, którzy zginęli w czasie działań wojennych, przebywają w obozie, na emigracji. Przy wigilijnych stołach zostawiano wolne miejsca dla nieobecnych.

Oto wspomnienie jednej z nastoletnich mieszkanek Krakowa, zamieszczone na stronie Muzeum Armii Krajowej: 

"Pierwsze nasze wojenne święta. Nie ma zupełnie świątecznego nastroju. Choinki też nie mamy. (...) Nie ma Taty, nie ma świąt. Myślimy ciągle, co z Ojcem, co z wywiezionymi więźniami? Wszystko inne wydaje się tak mało ważne".

Kubalski w swoim dzienniku pod datą 25 grudnia 1942 r. zanotował: "Święta mijają oczywiście bez nastroju, bo o ile u zubożałej inteligencji starczyło na jakieś jadło wigilijne, to przecież ile rodzin widziało się wyrzuconych ze swych domostw, a w ilu rodzinach brakło przy stole najbliższych – albo już straconych na zawsze, albo tkwiących gdzieś w niewoli czy na dalekiej obczyźnie".

"Talerze (...), puste krzesło są tego symbolem. Czekają…" – napisał z kolei członek Armii Krajowej Jacek Stocki-Sosnowski cytowany w tekście "Wojenne święta" Anny Czocher (IPN Kraków).

Smutek przebija się także w zapiskach Zofii Nałkowskiej: 

"Święta spędzamy (...) tak, jakby ich nie było".

Nieodłącznym elementem świąt jest choinka. Na stronie Muzeum II Wojny Światowej czytamy, że zdobycie jej i przystrojenie podczas okupacji było nie lada wyzwaniem, a wysokie ceny również nie ułatwiały sprawy.

"Drzewko świąteczne było tego roku (1939 - przyp. red.) o połowę mniejsze niż zazwyczaj. Kosztowało kilkanaście złotych, co stanowiło wielokrotność ceny przedwojennej. Na choince zabrakło cukierków w barwnym celofanie i orzechów włoskich zawijanych w sreberko po czekoladzie" – wspominał Wiesław Stradomski cytowany przez MIIWŚ.

Czasami pozyskanie choinki łączyło się z działalnością konspiracyjną. "W mojej pamięci mocno zapisały się też wyprawy po świąteczne choinki. Nie przypomnę sobie dokładnie, kiedy to było, gdy na wyprawę ciemną nocą zabrał mnie starszy kolega, który – jak się dowiedziałem już po wojnie – współpracował z partyzantką. Zabraliśmy wielką ręczną piłę i pomaszerowaliśmy ściąć świąteczne drzewko. Szliśmy wzdłuż drogi lokalnej, mało uczęszczanej, którą lubili jeździć Niemcy. Ta droga zagłębiała się w las. Wzdłuż niej rosły dorodne, kilkunastoletnie świerki. W pewnym momencie kolega powiedział: – Tniemy tego! Potem czubek sobie utniesz na choinkę, na święta. Szur, szur, szur, trzask! Drzewko upadło… wprost na drogę. – Eeee, brzydka, idziemy ciąć dalej – rzekł kolega. I tak ścięliśmy kilkanaście dużych drzew, przy czym wszystkie dziwnym trafem upadały na drogę, kompletnie ją tarasując. Po dobrze wykonanej dywersyjnej robocie mój kumpel ściął dla mnie wreszcie zgrabną choineczkę i ze słowami: +No idź, mały, zanieś do domu+, pożegnał mnie na skraju lasu. Już następnego dnia domyśliłem się, że po prostu sprawiliśmy Niemcom świąteczny +prezent+" - opowiadał Przybysz ("Moc truchleje").

Prezenty pod choinką były czymś wyjątkowym. Jeżeli już udało się je zorganizować, były to przedmioty bardzo prozaiczne, przydatne w życiu codziennym, albo słodycze, wówczas towar luksusowy.

Katarzyna Ufnalewska, którą bliscy nazywali Kataszką, tak opisywała święta w 1939 r.: "W wigilii uczestniczył wuj Dzidek, najmłodszy brat mamy. Przydźwigał ze sobą polano (drewno na opał - PAP) i żartował, że to tylko dostanie pod choinkę. Ale później wyciągnął pudełko czekoladek, twierdząc, że po drodze spotkał Mikołaja". "To były ostatnie święta, aż do 1945 r., które pani Katarzyna określa mianem +normalnych+" - dodano w książce.

Barbara Doniecka, wspominając święta w 1943 r., powiedziała: 

"Upominki darowywaliśmy sobie skromne, ale bardzo nas cieszyły. Mama umiała robić na drutach przepiękne rzeczy! Obdarowała mnie wtedy czapką i szalikiem. Sąsiedzi dostali rękawiczki lub skarpety".

"Na prezenty nie czekaliśmy. Może i były w bogatych domach, ale nie u nas i nie podczas wojny. Na Wigilię czekaliśmy z innego powodu. Wiedzieliśmy, że tego dnia na pewno się najemy do syta. Odświętna atmosfera i zebrana przy stole rodzina także miały duże znaczenie" - opowiadał Jerzy Przybysz.

O nietypowej porze odbywała się pasterka, uroczysta msza odprawiana w nocy (najczęściej o północy lub w godzinach wieczornych) z 24 na 25 grudnia. Z powodu godziny policyjnej wprowadzonej na ziemiach okupowanych przez Niemców wierni spotykali się w kościele dopiero 25 grudnia o 6 rano.

Życzono sobie "spokojnych", a nie "wesołych" świąt oraz wyrażano nadzieję na szybki koniec wojny

Źródło: PAP

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.

Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.

Jesteśmy na platformie X: Bądź z nami na X

Wiadomości

Rozmowa z ks. biskupem Wiesławem Lechowiczem

Strzelanina w Krakowie. Gruzin z zarzutami

Wigilia u powodzian

Czad w Koszalinie. Jedna osoba nie żyje, dwoje dzieci w szpitalu

Trump z życzeniami: Będziemy zawsze życzyć Merry Christmas!

Pierwszy przypadek małpiej ospy w Belgii

Dołęga poprawił dwa rekordy Polski do lat 16

To było najważniejsze w polskim Kościele w mijającym roku

Iran znosi zakaz WhatsApp i Google Play. Co się dzieje?

Rośnie liczba cudzoziemców przybywających do Polski

Stara polska tradycja bożonarodzeniowa. Skąd przyszła?

Rodzinna Wigilia posła Gontarza: opieka nad synkiem i klasyczne smaki

TYLKO U NAS

Michał Wójcik. Polityk w Wigilię – rodzinne smaki i kolędy

Republika. O godz. 20:05 zapraszamy na Gościa Dzisiaj

W Lidze Mistrzów zagrają trzy polskie zespoły

Najnowsze

Rozmowa z ks. biskupem Wiesławem Lechowiczem

Trump z życzeniami: Będziemy zawsze życzyć Merry Christmas!

Pierwszy przypadek małpiej ospy w Belgii

Dołęga poprawił dwa rekordy Polski do lat 16

To było najważniejsze w polskim Kościele w mijającym roku

Strzelanina w Krakowie. Gruzin z zarzutami

Wigilia u powodzian

Czad w Koszalinie. Jedna osoba nie żyje, dwoje dzieci w szpitalu