Coraz donioślejsze są głosy nawołujące do ograniczenia środków dla Polski z ramach wieloletniej perspektywy finansowej Unii Europejskiej, nazywanej potocznie unijnym budżetem. Środki jakie przypadłyby naszemu krajowi miałby być mniejsze, w związku z rzekomym łamaniem u nas zasad praworządności. O co dokładnie z tą praworządnością chodzi nie wiadomo, pewne regulacje obowiązywać mogą bowiem w krajach zachodniej UE i nikt przeciw temu nie protestuje, w Polsce natomiast te same przepisy wywołują oburzenie eurokratów. Doprawdy trudno się w tym połapać - pisze Kamil Goral.
Samo wzywanie do ograniczenia funduszy budżetowych dla Polski uznać trzeba za szczególnie oburzające z kilku powodów. Po pierwsze to upokarzający szantaż, w ramach którego nasz kraj zrezygnować ma zupełnie ze swojej suwerenności w zamian za pieniądze! Trudno sobie nawet wyobrazić, że znajduje on poparcie także u części rodzimych elit (?) politycznych.
Patrząc zaś na sprawę z ekonomicznego punktu widzenia warto zauważyć, że wśród głównych beneficjentów środków unijnych uzyskiwanych przez Polskę są…państwa Europy Zachodniej. Dokładnie chodzi o tamtejsze przedsiębiorstwa, które w naszym kraju wygrywają warte miliardy przetargi na kluczowe inwestycje infrastrukturalne.
Swego czasu o gigantycznych korzyściach dla Niemiec, jakie wynikają z polityki spójności UE mówiła nawet, pełniąc obowiązki ministra rozwoju regionalnego w rządzie Donalda Tuska, Elżbieta Bieńkowska. Bieńkowska zauważyła to zwracając się do przedstawicieli europarlamentu: „Z każdego euro wpłaconego przez Niemcy do krajów Grupy Wyszehradzkiej odzyskują 125 eurocentów, a więc odzyskują więcej niż wpłacają”. Z samej Polski top odzysk na poziomie ponad 80 eurocentów. Gunther Oettinger jako komisarz ds. budżetu w poprzedniej Komisji Europejskiej potwierdził to stanowisko, wskazując, ze ewentualne cięcie funduszy unijnych dla nowych państw wspólnoty uderzy w głównej mierze w niemiecką gospodarkę.
Dotąd jednak polskie społeczeństwo przekonywane jest, że bogate kraje UE wyświadczają Polsce jakąś wyjątkową przysługę, za którą winni jesteśmy ogromną wdzięczność. Tymczasem to my otworzyliśmy przed zachodnimi firmami nasz rynek, dzięki temu tamtejsze podmioty mogą zgarniać wielkie sumy związane z rozbudową polskiej infrastruktury. Będąc we Wspólnocie nie mamy nawet możliwości udzielenia stosownych preferencji w przetargach krajowym przedsiębiorstwom bo łamałoby to unijne regulacje. Dla tego ówczesne ministerstwo przedsiębiorczości i technologii musiało zrezygnować z wpisania do nowej ustawy o zamówieniach publicznych regulacji dających małym i średnim firmom określoną pulę przetargów do realizacji. Wiadomo, że w sektorze MŚP dominuje polski biznes z rodzimym kapitałem, w obawie jednak przed reakcją unijnych urzędników wycofano się z tego pomysłu.
Co więcej coraz częściej prawo UE wykorzystywane jest do pozbawiania polskich przedsiębiorstw przewagi konkurencyjnej poprzez zwiększające koszty regulacje. Wystarczy spojrzeć na kwestie związane z pracownikami delegowanymi czy prace nad prawem uderzającym przede wszystkim w rodzime firmy transportowe. W tych okolicznościach szantażowanie Polski zmniejszeniem środków ze wspólnego budżetu Unii wygląda jak ponury żart.