- Na majdan – jeśli nie ma swoich, a u nas jest trochę mało "majdanowców" - sprowadzą ludzi skądinąd. To są niezawodowi żołnierze, bandyci, którzy specjalnie się szykują na całym świecie, głównie w ramach prywatnych jednostek wojskowych, i zarabiają duże pieniądze na prowokacjach w tych, czy innych państwach – powiedział prezydent Białorusi, Alaksandr Łukaszenka.
Prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka oświadczył w piątek, że nie chciałby wykorzystywać armii do zaprowadzenia porządku publicznego w kraju, ale „wszystko może się zdarzyć”. Jego słowa przytoczyła agencja BiełTA.
Łukaszenka oznajmił, że wszystkie wojny zaczynają się obecnie od protestów ulicznych i demonstracji, a „potem są majdany”. Ocenił przy tym, że na Białorusi zaistniało także ryzyko zdestabilizowania sytuacji przy udziale sił zewnętrznych.
- Kiedy miałem określić, jakich sił zbrojnych potrzebujemy, szczególnie po 2010 roku, uświadomiłem sobie, że trzeba mieć w zapasie przygotowanych żołnierzy i jednostki w siłach zbrojnych. Na wszelki wypadek – oznajmił prezydent Białorusi.
Jak dodał, oczywiście nie należy sobie życzyć, żeby zaistniała konieczność posłużenia się siłami zbrojnymi. „Ale wszystko się może zdarzyć, czego przykładem są Stany Zjednoczone” – oznajmił.
Łukaszenka oświadczył, że prezydent USA Donald Trump musiał w niektórych stanach wyprowadzić wojsko na ulice i to, co dzieje się obecnie w Stanach Zjednoczonych, jest straszną katastrofą dla całego świata. „Jeśli prezydent USA wytrzyma tę presję, będzie to dla nas dobry znak, bo jeśli – nie daj Boże – to imperium upadnie, światu będzie nielekko” – oznajmił.
Sekretarz białoruskiej Rady Bezpieczeństwa, były minister obrony generał Andrej Raukou mówił w zeszłym tygodniu, że armia i struktury siłowe jako instrumenty państwa nie dopuszczą do tego, by ono upadło. - Jeśli to się zacznie, to będzie potajemne, ciche organizowanie masowych zamieszek, a więc to, jak jestem przekonany, widzicie teraz. Konflikt może się potem przekształcić w cokolwiek. Tym bardziej, że są w to zamieszane siły zewnętrzne, to widać gołym okiem – powiedział.
Tegoroczna kampania na Białorusi przed wyborami prezydenckimi, które odbędą się 9 sierpnia, wyróżnia się bardzo dużą aktywnością obywateli. Było to widoczne już na etapie zbierania podpisów, kiedy ludzie ustawiali się w wielokilometrowych kolejkach, by udzielić poparcia potencjalnym kandydatom opozycji. Według ekspertów świadczy to o dużej potrzebie zmian i znużeniu rządami Łukaszenki. W niedzielę wiec poparcia dla opozycyjnej kandydatki w sierpniowych wyborach Swiatłany Cichanouskiej zgromadził co najmniej siedem tysięcy osób.
Władze twierdzą, że poparcie dla prezydenta Łukaszenki, rządzącego krajem od 26 lat, wynosi 76 proc.