Światowe media żyją dziś doniesieniami z Kijowa. Dziennikarz Arkadij Babczenko, którego wczoraj rzekomo zamordowano w Kijowie, zjawił się na konferencji prasowej w towarzystwie ukraińskich służb specjalnych. Poinformowano, że chodzi o "operację przygotowywaną od dwóch miesięcy".
!Аркадий Бабченко жив. pic.twitter.com/tvoVj9Ysob
— NEWSONE (@NewsOne_TV) 30 maja 2018
– Mógłbym złożyć kondolencję rodzinie Arkadija Babczenko, ale tego nie zrobię. Wręcz przeciwnie, dzisiaj mu gratuluję i zapraszam do sali – rozpoczął konferencję szef SBU Wasyl Hrycak.
– Organizator tej zbrodni mówił o konieczności usunięcia 30 osób na terytorium Ukrainy. Znane nam są niektóre nazwiska potencjalnych ofiar, jednak nie będę ich ujawniał – powiedział na konferencji prasowej.
– Ludzie powiedzieli, że jest na mnie zlecenie. Już zostały przekazane pieniądze – 40 tys. dolarów. Pokazali dokumenty, moje dane paszportowe, moje zdjęcie, które jest tylko w moim paszporcie. Stało jasne, że informacja idzie z Rosji. Zaproponowano mi wziąć udział w tej specoperacji, innych wariantów nie ma. Albo pracujemy, alby nie. Chłopaki pracowali jak woły. Stamtąd, z tamtej strony, naciskano bardzo mocno. Na wykonanie zamówienia dano trzy tygodnie – cytuje Babczenko portal meduza.io.
Ukraińskie służby specjalne podały, że trzy miesiące temu odkryły spisek rosyjskich służb, które zamierzały zamordować Arkadija Babczenkę. Od dwóch miesięcy przygotowywali się do prowokacji, która miała powstrzymać prawdziwych zamachowców. O inscenizacji nie wiedziała nawet żona Babczenki.
Działania śledczych pozwoliły zatrzymać zamachowca – to obywatel Ukrainy. Za zabójstwo dziennikarza obiecano mu gażę w wysokości 15 tysięcy dolarów. Zleceniodawcą był z kolei inny Ukrainiec, były żołnierz, który uczestniczył w operacji przeciwko separatystom prorosyjskim w Donbasie.
Wczorajsze doniesienia wskazywały na śmierć Babczenki w jego mieszkaniu w Kijowie. Zamachowiec miał oddać trzy strzały.