Od wtorku prezydent Obama rozpoczyna spotkania z kongresmenami, by przekonać ich do zaostrzenia walki z Państwem Islamskim, która może potrwać nawet kilka lat. Z kolei sekretarz stanu USA leci na Bliski Wschód, by budować w tej sprawie międzynarodową koalicję.
– Niemal każdy kraj na świecie ma do odegrania jakąś rolę w eliminowaniu zagrożenia jakie stanowi Państwo Islamskie (IS) – powiedział sekretarz stanu John Kerry, informując, że udaje się we wtorek na Bliski Wschód, by budować w regionie koalicję do walki z dżihadystami z IS. Wśród krajów, które już pomagają lub zgłosiły chęć pomocy, Kerry wymienił Arabię Saudyjską, Kuwejt, Kanadę, Estonię, Albanię, Wielką Brytanię, Francję, Japonię i Australię.
– Globalna kampania przeciw IS, koordynowana przez globalną koalicję to nie jest kwestia tylko najbliższych dni czy tygodni, ale miesiące, a może nawet lata – uprzedził Kerry. Także nieoficjalne źródła w Pentagonie, na które powoływał się "New York Times" podawały, że wojskowa kampania by zniszczyć terrorystów z IS może potrwać "przynajmniej 36 miesięcy", a to oznacza, że nie skończy się do końca drugiej i ostatniej kadencji Baracka Obamy.
USA już od 8 sierpnia prowadzą naloty przeciwko IS w Iraku. Choć cel tej misji był początkowo ograniczony głównie do niesienia pomocy humanitarnej oraz ochrony mieszkających w Iraku obywateli amerykańskich, USA stopniowo rozszerzyły bombardowania także na obiekty wojskowe IS. Po tym, jak dżihadyści dokonali niedawno egzekucji dwóch amerykańskich dziennikarzy, wzrosła presja na Obamę, by znacznie zintensyfikować naloty, rozszerzając je na sąsiednią Syrię, gdzie mieści się główna baza IS.
W środę Obama ma wygłosić przemówienia do Amerykanów, by przedstawić im założenia strategii walki USA z IS. Wielu komentatorów złośliwie zauważyło, że jej ogłoszenie to reakcja administracji na krytykę jaką wywołała niedawna, niefortunna wypowiedzi Obamy, że USA "nie mają jeszcze strategii w walce z Państwem Islamskim". "Zbytnią ostrożność" Obamy w walce z IS krytykowali nawet kluczowi Demokraci.
Obama unikał dotychczas angażowania USA w trwającą od ponad czterech lat wojnę domową w Syrii. Ale, jak dał do zrozumienia rzecznik Białego Domu Josh Earnest, teraz tę opcję bierze poważnie pod uwagę. – Prezydent jest gotów iść wszędzie, by uderzyć w tych, którzy zagrażają Amerykanom – powiedział Earnest. Jednocześnie przedstawiciele administracji nieustannie zapewniają, że nie ma planów, by do walki z IS, czy to w Iraku czy Syrii, zostały zaangażowane amerykańskie wojska lądowe.
By skonsultować swoje plany z kongresmenami, Obama już we wtorek spotka się z liderami obu izb Kongresu: przewodniczącym Izby Reprezentantów, Republikaninem Johnem Boehnerem, liderką mniejszości Demokratów w Izbie Nancy Pelosi, liderem większości Demokratów w Senacie - Harrym Reidem oraz liderem mniejszości republikańskiej w Senacie Mitchem McConnellem. W środę zaplanowany jest briefing administracji w tej sprawie dla wszystkich senatorów, a w czwartek dla kongresmenów.
Obama nie musi pytać Kongresu o zgodę na zintensyfikowanie nalotów przeciw IS i na razie nic nie wskazuje, że o nią wystąpi. Jego rzecznik nie wykluczył, że w przypadku rozszerzenia interwencji wojskowej na Syrię, Obama to rozważy. Zgoda Kongresu jest natomiast konieczna na zwiększenie budżetu na fundusz walki z terroryzmem. Obama wystąpił o 5 mld na ten cel już latem, ale jak dotąd Kongres się nie wypowiedział. Ponadto pół miliarda dolarów ma być przeznaczone na szkolenia i sprzęt dla umiarkowanych rebeliantów w Syrii.
Obama zapowiedział w ub. tygodniu, że USA "zamierzają osłabić i ostatecznie pokonać Państwo Islamskie w taki sam sposób, jak uporaliśmy się z Al-Kaidą". Jednocześnie zapewnił, że na razie nie ma "danych wywiadowczych, które bezpośrednio wskazywałyby na zagrożenie dla USA" ze strony Państwa Islamskiego. Wskazał jednak, że ugrupowanie to przyciąga bojowników z państw Zachodu, którzy mogliby "bez przeszkód" przekroczyć granicę USA i z czasem stać się poważnym zagrożeniem dla Ameryki.
Jeden z czołowych ekspertów ds. terroryzmu, prof. Peter Neumann, który kieruje Centrum ds. Studiów nad Radykalizacją w King's College w Londynie, szacował, że w Syrii walczy już ponad 12 tys. obcokrajowców z ponad 74 państw, z czego 60-70 proc. z krajów Bliskiego Wschodu, a 20-25 proc. z Zachodu.
Także ekspert Brookings Institutions Shadi Hamid ocenił, że choć bojownicy IS obecnie zajęci są głownie powiększaniem swych zdobyczy w Iraku i Syrii, to w przyszłości "mogą i prawdopodobnie będą stanowić zagrożenie dla USA", co sami zapowiedzieli. Na podstawie wypowiedzi Obamy, ekspert już skrytykował plany jego nowej strategii walki z IS za niewystarczające.
– Potrzebujemy szerszej wizji, która będzie obejmować przyczyny wzrostu IS, do których należy porażka rządów i brutalna polityka reżimu Baszara al-Asada w Syrii. Głównym komponentem (strategii) powinno być więc wspieranie głównego nurtu rebeliantów w Syrii. Teraz mamy sporo nowej retoryki ze strony Obamy i Kerry'ego, ale tak naprawdę żadnych nowych inicjatyw – powiedział Hamid w wywiadzie dla MSNBC.
Konserwatywny dziennik "Wall Street Journal" w artykule redakcyjnym też wyraził wątpliwości, czy strategia Obamy stanie na wysokości zadania. Dobrze, że Obama w końcu uznał zagrożenie, jakie IS stanowi dla regionu i USA, ale to ważne, by powiedział prawdę Amerykanom o co tak naprawdę prosi – apelował "WSJ". Zdaniem gazety, być może interwencja nie będzie wymagała tak wielkiego zaangażowania, jak ostatnia wojna w Iraku, ale same naloty na IS na pewno nie wystarczą; by pokonać dżihadystów, "pewne siły lądowe będą musiały być wysłane".
Ekspert ds. polityki zagranicznej i obronnej w Brookings Institution Michael O'Hanlon zwrócił uwagę w rozmowie z PAP, że w Iraku już jest ponad 1000 różnych żołnierzy USA, więc nie można mówić, że żadnych żołnierzy nie będzie w terenie. – To co mnie niepokoi, to to, jak USA oraz ich kluczowi sojusznicy europejscy i partnerzy w regionie, w tym iracki rząd i armia, sunnickie plemiona, syryjska opozycja, Jordańczycy i Saudyjczycy zdołają razem pracować – powiedział.