Morze ludzi, morze wątpliwości: czy Europa poradzi sobie z nową falą nielegalnej migracji?

Nielegalna migracja znów pęka w szwach – łodzie z Afryki i Bliskiego Wschodu wypływają hurtowo, a liberalne elity w Brukseli rozkładają ręce. Każdy nowy kuter na Morzu Śródziemnym, każda furgonetka wypakowana na niemieckiej autostradzie to nie tylko dramat jednostek, lecz także realne zagrożenie dla bezpieczeństwa, suwerenności i kultury Europy. Jeśli Unia nie zamknie szczelnie granic, kolejne fale przybyszów rozmyją resztki kontroli, a cena za pozorną „otwartość” spadnie na barki obywateli – od Aten po Suwałki.
Południowa granica Unii pod naporem migrantów
Między wyspą Gavdos a południowym wybrzeżem Krety trwała w nocy dramatyczna akcja ratunkowa: ponad sześciuset migrantów stłoczonych na dwóch drewnianych kutrach podciągano z wzburzonej wody na pokłady jednostek greckiej straży przybrzeżnej i agencji Frontex. W ciągu kilku godzin władze zatrzymały także dwie mniejsze łodzie wypływające – jak zeznali pasażerowie – z libijskiego Tobruku. Zaledwie kilkanaście dni wcześniej ci sami funkcjonariusze odnotowali, że do 15 czerwca licznik tegorocznych przybyszów na greckich wyspach dobił już do 16 290 osób, w 90 proc. drogą morską.
Choć Frontex chwali się ogólnym, 27-procentowym spadkiem nielegalnych przekroczeń zewnętrznych granic UE w pierwszych czterech miesiącach roku (47 tys. wykrytych przypadków), liczby z Grecji obnażają inną prawdę: przerzuty z Libii przeniosły się na dłuższą, ale słabiej kontrolowaną trasę ku Krecie i Peloponezowi. W praktyce oznacza to wzrost kosztów operacji ratunkowych, większe ryzyko masowych katastrof i nowy ból głowy dla Aten, które dopiero oswajały się z mniejszym naporem od strony Turcji.
Nie dziwi więc, że komisarz UE ds. migracji Magnus Brunner zapowiedział pilną misję do Trypolisu. Bruksela zamierza – wspólnie z Grecją, Włochami i Maltą – „twardo” nacisnąć obu rywalizujące libijskie władze, by powstrzymały mafie przemytników. Ateny poszły krok dalej: ogłosiły wysłanie okrętów marynarki na międzynarodowe wody u wybrzeży Afryki Północnej, aby „wysłać sygnał”, że czas bezkarnego przerzucania ludzi dobiegł końca.
Tymczasem na północnym krańcu kontynentu padł kolejny rekord. Brytyjskie MSW potwierdziło, że do 30 czerwca przez kanał La Manche przypłynęło już 19 982 osób – o półtora raza więcej niż rok wcześniej. W jeden poniedziałek do brzegu dotarło 879 migrantów, a premier Keir Starmer zmaga się z ostrą krytyką, że obietnica „rozbicia gangów” brzmi jak hasło z plakatu, nie plan działania. Na wzroście prób przepraw korzysta ugrupowanie Reform UK Nigela Farage’a, rosnące w sondażach na retoryce twardej antyimigracji.
Czy to początek upadku strefy Schengen?
W Polsce zaostrza się spór o granicę z Niemcami. Premier Donald Tusk zapowiedział, że od 7 lipca wracają kontrole na granicach z RFN i Litwą, aby „zredukować do minimum niekontrolowane przepływy”. Koalicja 13 grudnia odpowiada w ten sposób z opóźnieniem na niemiecką praktykę odsyłania osób bez dokumentów do Polski. Praktykę, którą 2 czerwca berliński sąd uznał za nielegalną. Rząd w Berlinie upiera się jednak, że wyrok dotyczy wyłącznie trzech Somalijczyków i nie stanowi precedensu. Zdaniem prawników – wręcz przeciwnie: każda podobna deportacja może teraz skończyć się procesem i odszkodowaniem.
Statystyki Eurostatu pokazują, jak trudno przełożyć polityczne zapowiedzi na skuteczne powroty. W I kwartale 2025 r. 123 905 osób spoza UE otrzymało nakaz opuszczenia Wspólnoty, lecz tylko 28 475 faktycznie odesłano do krajów pochodzenia – zaledwie 23 proc. Zamówione przez Paryż i Berlin czartery nadal kosztują miliony euro, lecz efekt odstraszający jest mizerny, skoro średnio trzech na czterech migrantów znika z radarów administracji.
Lipcowa fala rewizji granicznych przypomina, że strefa Schengen – jeden z symboli integracji – kruszy się pod ciężarem presji migracyjnej i nastrojów wyborczych. Obecnie 11 państw, od Francji po Austrię, utrzymuje tymczasowe kontrole. Niemcy tłumaczą: „chronimy system przed nadużyciami”, ale krytycy widzą w tym raczej próbę zepchnięcia problemu na sąsiadów. Berliński wyrok przeciw push-backom tylko dolał oliwy do ognia: skoro niemiecka policja nie może odsyłać, to Polska grozi rewanżem i własnymi barierami
Bruksela pod ostrzałem organizacji pozarządowych
Organizacje zajmujące się ochroną praw człowieka ostrzegają, że za cyferkami kryją się realne dramaty. Frontex prowadzi postępowanie w sprawie domniemanych push-backów Grecji, a raporty obserwatorów mówią o „nowej, dłuższej drodze śmierci” z Libii wprost na Kretę. World Report 2025 Human Rights Watch przypomina, że unijne patrole nie zastąpią bezpiecznych korytarzy humanitarnych – liczba nieletnich bez opieki w Grecji skoczyła czterokrotnie w ciągu zaledwie roku.
Bruksela zapowiada ofensywę legislacyjną: pakiet dyrektyw przeciw przemytnikom oraz pomysł zwiększenia stanu osobowego Frontexu do 30 tys. funkcjonariuszy. Jednocześnie europosłowie debatują nad wzmocnieniem roli Europolu w walce z grupami przerzutowymi. Krytycy wskazują, że bez realnej woli państw członkowskich – zwłaszcza do szybkich readmisji – nawet największa agencja nie zatrzyma łodzi na pełnym morzu.
Europa stanęła w rozkroku pomiędzy wartościami a bezpieczeństwem. Z jednej strony zobowiązania wynikające z konwencji międzynarodowych, z drugiej – rosnący gniew wyborców i uzasadnione obawy społeczeństw. Jeśli wspólnota nie wypracuje wiarygodnego, egzekwowalnego systemu azylowego – opartego zarówno na ochronie granic, jak i legalnych ścieżkach migracji – kolejne sezony będziemy zaczynać od tych samych dramatycznych obrazów z morza i dworców kolejowych. Pytanie, ile takich obrazów zniesie jeszcze europejska solidarność?
Źródło: Analiza Portalu TV Republika, Frontex, Euronews, Reuters, ECRE
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.
Jesteśmy na Youtube: Bądź z nami na Youtube
Jesteśmy na Facebooku: Bądź z nami na FB
Jesteśmy na platformie X: Bądź z nami na X