Legia Warszawa po raz kolejny poniesie konsekwencje zachowań małej części grup kibicowskich. Najprawdopodobniej dotkliwie ukarani zostaną także kibice warszawskiego klubu, którzy nie obejrzą z wysokości trybun nie tylko grupowego spotkania z Trabzonsporem, ale przede wszystkim jednego z ważniejszych wydarzeń sportowych tego roku w Polsce – 1/16 finału Ligi Europy.
Wczorajszy wyrok UEFA uderzy w Legię zarówno sportowo, jak i finansowo. Sama kara finansowa obejmuje około 105 tys euro grzywny, jednak dochody ze spotkań z Trabzonsporem, a przede wszystkim zyski z pełnego widzów stadionu podczas 1/16 finału są wielokrotnie wyższe.
Straty sięgają wartości rynkowej Saganowskiego
Prezes Legii Warszawa, Bogusław Leśniodorski każde z tych spotkań wycenia na kilkaset tysięcy złotych straty. Łączna kwota kar jest niemal równa wartości rynkowej napastnika Legii Marka Saganowskiego. Coraz częściej osoby związane z Legią zadają sobie pytanie czy aby na pewno kibice służą drużynie. Część środowiska piłkarskiego odnosi wrażenie, że straty przewyższają zyski, jednak nie jest to tak prosta kalkulacja. Środowiska kibicowskie to ważna część klubu, jego tradycji i historii.
Legia Warszawa zdecydowanie odcięła się od rasistowskich wybryków swoich kibiców i jasno dała do zrozumienia, że dla rasistów trybuny przy Łazienkowskiej są zamknięte. Oświadczenie władz Legii spotkało się z aprobatą Stowarzyszenia „Nigdy więcej”, które niejednokrotnie krytykowało zachowania legionistów, często doszukując się ukrytych podtekstów. Mówiąc oględnie relacje Stowarzyszenia z kibicami Legii są co najmniej napięte.
W związku z zaangażowaniem „nigdy więcej” środowisko kibicowskie również wydało oświadczenie, w którym zaznacza, że działania kibiców podjęte przeciw rasizmowi wynikają tylko i wyłącznie z strat, jakie ponosi klub. Co ważne, w oświadczeniu zabrakło słów potępiających rasizm, a wydarzenia z Lokeren opisano jako „odbierane przez niektórych jako rasistowskie”. Z jednej strony to dobrze, że środowiska kibicowskie postanawiają podjąć walkę z problemem rasizmu na trybunach, z drugiej jednak nie wiemy jeszcze na ile skutecznie. W tym samym oświadczeniu czytamy, że na trybunach Legii nie ma miejsca dla „lewactwa”. Z tego co widzimy, tych zasad fani Legii trzymają się ściśle, jednak zasady tępienia rasizmu już nie. Trybuny to takie miejsce w którym każdy pilnuje każdego. Jeden zły okrzyk może przysporzyć niemałych problemów. Mecz z Lokeren jednoznacznie pokazuje, że przynajmniej do tej chwili, na trybunach Legii panowało przyzwolenie na dyskryminację rasową.
"Tak" dla rasizmu, "nie" dla lewaków?
Każdy kto był na Legii, każdy kto odwiedził „Żyletę”, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że kontrola treści wykrzykiwanych na trybunach jest na bardzo wysokim poziomie. Jedna „Polonia” wykrzyczana na „żylecie” spowodowałaby ciężkie zamieszki. Pozostaje żałować, że żaden z okrzyków rasistowskich nie wywołał oburzenia zgromadzonych w Lokeren legionistów. Środowisko, które jeździ na dalsze mecze wyjazdowe, nie jest aż tak liczne. Zapewne duża część kibiców zdaje sobie sprawę z tego, kto w czwartek ograbił klub z ponad miliona złotych, jednak wciąż uznaje owych osobników za „fanatyków” Wojskowych. Tymczasem bliżej im do szkodników.
Problem rasizmu na polskich trybunach jest problemem społeczności kibiców. Większość grup skutecznie tępi „lewaków” na trybunach. Brak reakcji na rasizm wynika z przyzwolenia na takie zachowania. Nie wystawia to kibicom jako grupie społecznej dobrego świadectwa. Należy pamiętać, że rasizm dotyczy małego procenta grup kibicowskich, jednak to w rękach tych organizacji leży odpowiedzialność za jego obecność. Gdyby na żylecie tępiono rasizm nikt nawet by się nie zająknął na widok czarnoskórego bramkarza Lokeren.
Pozostaje mieć nadzieję, że po srogim wyroku UEFA, organizatorzy dopingu na Legii przejrzą na oczy i nie tylko ze względu na kary, ale przede wszystkim mając na uwadze szacunek dla innych, raz na zawsze wytępią rasizm z warszawskich trybun. Tylko oni mogą tego dokonać i tylko oni są odpowiedzialni za to, co się dzieje na trybunach.