Powstanie Warszawskie. Miłość w mieście ruin

Artykuł
Zgliszcza Warszawy (zdj. ilustracyjne)
Fot. IPN/NAC/domena publiczna

1 sierpnia 1944 r. Warszawiacy chwycili za broń w desperackiej próbie wyzwolenia stolicy spod niemieckiej okupacji, jeszcze przed nadejściem radzieckich wojsk. Przez 63 dni i noce powstańcy toczyli nierówną walkę z przeważającymi siłami wroga. Jednak w tym wojennym szaleństwie zdarzały się również chwile miłości. Gwałtownej, namiętnej i niestety częstokroć krótkiej. Niekiedy szybko zawierane małżeństwa trwały kilkanaście godzin, nim o jedno z małżonków, albo i o oboje, upomniała się kostucha.

Według oficjalnych statystyk w czasie trwania Powstania zawarto 256 ślubów, jednak dane te zapewne są niedoszacowane. Zdarzało się, że ślubów udzielano bez zapowiedzi, z pominięciem wszelkich formalności, na szybko, w takich warunkach, jakie były dostępne. Zamiast obrączek były nakrętki albo kółka do zasłon, zamiast kościoła czasami musiała wystarczyć piwnica. A marsz Mendelssohna zastępowało wycie Neblewerferów — wyrzutni rakiet, którymi Niemcy niszczyli Warszawę.

Chile radości bywały krótkie

Często chwila radości już wkrótce miała się zamienić w gorycz rozpaczy. Tak było w przypadku poety Krzysztofa Kamila Baczyńskiego i jego żony Basi. Ślub wzięli jeszcze przed godziną „W”. Ostatni raz widzieli się 1 sierpnia rano, kiedy rozeszli się do swoich codziennych zajęć, nie wiedząc, że tego dnia wybuchnie powstanie. Baczyński, nie mogąc przebić się do swojego batalionu „Parasol” na Wolę, przyłączył się do grupy powstańców na placu Teatralnym. Nigdy więcej nie zobaczył swojej żony, zginął 4 sierpnia od kuli niemieckiego snajpera.

Basia, nie mając żadnych wieści o mężu, odchodziła od zmysłów. W połowie sierpnia zamieściła w powstańczej gazecie apel o jakąkolwiek informację o Krzysztofie. Nikt nie śmiał jej jednak przekazać hiobowej wieści, zapewne dlatego, że była w ciąży. 26 sierpnia odłamek szkła zranił ją w głowę. Umierała cztery dni, w malignie szepcąc, że mąż czeka na nią po tamtej stronie.

Inna tragiczna historia powstańczej miłości to dzieje dowódcy batalionu „Parasol” Jerzego Zborowskiego i Janiny Trojanowskiej „Niny”. Przeżyli ze sobą niespełna miesiąc. Po upadku powstania ciężko ranny Jeremi i Nina trafili do siedziby gestapo przy al. Szucha. Jak opowiadała potem matka Niny, „Niemcy segregowali jeńców: na lewo — śmierć, na prawo — życie. 'Jeremiego' odstawili na lewo, 'Ninę'  na prawo. Ona jednak przeszła na lewo. Niemcy byli trochę zdziwieni, ale machnęli ręką”.

NIe wszystkie historie były tragiczne

Nie wszystkie jednak opowieści kończą się tragicznie. Jedną z powstańczych par byli Jan Nowak Jeziorański — legendarny „kurier z Warszawy” — i Jadwiga Wolska „Greta”. Ona była łączniczką, on pracował w Wydziale Propagandy Komendy Głównej AK, gdzie przygotowywał komunikaty nadawane przez radio aliantom o sytuacji w Warszawie. Zaręczyli się na rok przed powstaniem po kilku tygodniach znajomości, a gdy podejmowali decyzję o ślubie, nie znali nawet swoich prawdziwych nazwisk.

„Greta” za puszkę konserw zdobyła dwa miedziane krążki, które posłużyły za obrączki. 7 września pobrali się w kaplicy przy ul. Wilczej 9. Przed ślubem Jeziorański zauważył na jednym z balkonów petunie, odnalazł w piwnicy lokatora, wziął klucze i narwał kwiatów na wiązankę.

Był to prosty żołnierski ślub, jakich wówczas było wiele. Choć odbywał się w dramatycznych okolicznościach, miał romantyczną i uroczystą oprawę. Trwająca kilka minut ceremonia odbyła się w kaplicy Przytulisko przy ulicy Wilczej. Jeziorańscy szli po potłuczonym szkle, w świątyni nie zachował się żaden witraż. Pod koniec uroczystości rozległ się charakterystyczny ryk Nebelwerfera, czyli w powstańczym żargonie „krowy”. To — jak skomentował jeden z gości młodej pary — zastąpiło marsz Mendelssohna. Uczta weselna składała się z dwu puszek sardynek i butelki wina.

Jest to jedna z tych historii, o których można powiedzieć, że kończą się „happy endem”. Oboje przeżyli powstanie, a ich małżeństwo trwało do śmierci Wandy w 1999 roku.

Najsłynniejszy powstańczy ślub

Ślub sanitariuszki Alicji „Lili” Treutler i żołnierza Batalionu „Kiliński” Bolesława Biegi, ps. Bill, był zapewne jednym z najsłynniejszych. A to za sprawą zdjęć Eugeniusza Lokajskiego ps. Brok, który uwiecznił ceremonię. Do dziś fragment filmu z uroczystości można oglądać w Muzeum Powstania Warszawskiego.

Ślub państwa Biegów odbył się 13 sierpnia. Na ceremonię przyszły jedynie druhny panny młodej, świadkowie pana młodego bronili poczty atakowanej przez Niemców od strony Nowego Światu. Goście, których widać na archiwalnych zdjęciach, to pacjenci szpitala, gdzie leczony był ranny Bolesław Biega. Za obrączki posłużyły kółka od firanek. Oboje na prawych ramionach mieli biało-czerwone opaski powstańcze. Pan młody wziął ślub w pożyczonym mundurze z rozciętym rękawem, aby można było włożyć zagipsowana rękę. Panna młoda ubrana była w jasną bluzkę i ciemną spódnicę. W rękach trzymała, prawie niemożliwy do zdobycia, bukiet z żywych kwiatów. O sukni ślubnej nikt wtedy nie myślał.

Po ślubie przyszedł czas na wesele. Dopiero później skończył się atak i urządzili nam ucztę weselną na poczcie, bo myśmy zdobyli wielkie magazyny. Były sardynki francuskie, angielskie papierosy, były francuskie wina zdobyte od Niemców— wspomina Bolesław Biega.

Prezenty ślubne też były niezwykłe, jak i czasy, w których przyszło je składać. Czasami były to dodatkowe naboje, mydło, zwolnienie od obowiązków powstańczych na jeden, albo i na trzy dni. Jedna para otrzymała w prezencie wannę wypełnioną wodą, co było nie lada luksusem w mieście ogarniętym walkami, w którym nie działała kanalizacja, a jej zdobycie musiało graniczyć z cudem.

Źródło: domena publiczna

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy