W rozmowie z Marcinem Bąkiem jutrzejszy „Marsz Wolności” komentowali Andrzej Wernic redaktor, historyk i Adam Borowski opozycjonista okresu PRL.
– Opozycja może maszerować z najróżniejszych przyczyn i może te swoje marsze nazywać w sposób jaki chce. Problem w tym, że opozycja robi to pod fałszywymi i kłamliwymi hasłami – brak demokracji i łamani konstytucji. Dlatego nazywają ten marsz „Marszem Wolności”. W latach 2005 – 2007 została rozpętana histeria w mediach, rozpętali ją członkowie PO, gdzie jedyną narracją było łamanie prawa przez rządy PiS. Mówiono o dusznej atmosferze, nadużywaniu władzy. Okazało się, że ludzie ulegli tej narracji. To co wspominał Goebbels – kłamstwo tysiąc razy powtarzane staje się prawdą. PiS stracił władzę, PO powołało komisję, wydano miliony miliony złotych i na koniec Andrzej Czuma, przewodniczący komisji powiedział, że nie było żadnego nadużywania władzy. Teraz powtarza się to samo, mówi o autorytarnych rządach, wyprowadzeniu polski z Unii Europejskiej, mówi się o totalitaryzmie. Teraz jest trudniej bo media nie są w jednych rekach. Narracja się nie przebija. Proszę zauważyć jakimi spotami politycy zachęcają do marszów. Była pani premier zwracała się do obywateli, że chodzi o to, żeby weekend było wolne, tak jakby PiS miał odebrać weekendy. Drugi polityk mówił, że tu będą ciekawi ludzie. Im w zasadzie o nic nie chodzi – powiedział Adam Borowski, działacz opozycji w PRL.
– Opozycja nie zmiecie tego rządu, bo on wyraża pragnienia i idee wielu pokoleń Polaków. Jeżeli nazywamy ten marsz „Marszem Wolności”, bo taka jest oficjalna nazwa, to ja przypominam sobie prawdziwe marsze wolności, kiedy w czasach PRL-u organizował je Wojciech Ziębiński, kiedy szliśmy, a finał był taki, że Wojciech przemawiał na placu Piłsudskiego, kiedy była msza święta w katedrze, a potem oddziały ZOMO uderzały nas i lały woda. Dzisiaj jak słyszę o tym marszu i widzę to co robi KOD to przypominają mi się te nasze marsze. Tylko wtedy to nie nazywało się KOD, a aktyw robotniczo-chłopski, składający się z milicjantów, pracowników ministerstwa, ludzi partyjnych. Można przywołać wydarzenia z marca 1968 r., kiedy ten aktyw robotniczo-chłopski uderzył na uczestników wiecu na terenie Uniwersytetu Warszawskiego. Byłem świadkiem tego. Wiem jak działał ten aktyw robotniczo-chłopski, bo władza nie chciała pokazać, ze jest przeciw opozycjonistom, a nawet przeciw klasie robotniczej, więc wykorzystała do tego ten PZPR-owski aktyw, żeby pokazać, że to jest wola robotników, a nie wola żadnej partii, czy rządu. Tak więc rząd jest w porządku, a ten aktyw nie chce i przeciwstawia się opozycji wszelkiej w stosunku do władzy. Pamiętam jak musieliśmy uciekać. To też byli „obrońcy demokracji” – podsumował Andrzej Wernic.