Terlikowska: Debata specjalnej troski
Lewicowe działaczki proaborcyjne rozpętały histerię, a w zasadzie „hersterię”. „Hersterię” opartą wyłącznie na emocjach, a nie na faktach. Bo gdyby odnosiły się do faktów, sprawy miałyby się zupełnie inaczej.
Dwie strony. Tylko dwie strony tekstu. Okazuje się jednak, że dla bardzo wielu osób ich przeczytanie ze zrozumieniem graniczy z cudem. Między wierszami wyczytują więc rzeczy, których w tekście nie ma. Jako prawdy objawione przedstawiają kłamstwa i nadinterpretacje kolportowane przez media. A gdyby tak rzetelnie i uczciwie przeczytać te dwie strony, histerii by nie było. Nie byłoby histerii, że będziemy umierać przy porodzie, bo żaden lekarz nie będzie chciał nas ratować, że przy podejrzeniu choroby dziecka nie będziemy mogły robić badań prenatalnych po to, by móc jeszcze na etapie życia płodowego leczyć nasze dzieci. Nie byłoby straszenia, że nad każdą z nas będzie stał prokurator, jeśli tylko poronimy, a więzienia pełne będą kobiet. Będzie ich tyle, że na zakłady karne trzeba będzie przerobić budynki użyteczności publicznej. A poza tym, „moja broszka, moja sprawa”, „macice wyklęte”, „jeszcze Polka nie zginęła” i tym podobne hasła. I jeden wielki jazgot, że prawa kobiet są w Polsce zagrożone.
Obserwuję tę dyskusję, na ile mogę w niej uczestniczę i tego zagrożenia dopatrzyć się nie mogę. Widzę natomiast ogromną manipulację. Bo pod szyldem strachu, lęku próbuje się przekonać kobiety do tego, że jedynym i najważniejszym ich prawem jest prawo do aborcji. I de facto o to walczą organizatorki marszów i protestów z organizacji kobiecych czy lewicowych. Walka o wolność, walka o prawa kobiet to ściema. Cel jest inny. Aborcja na życzenie. Tak się bowiem składa, że dostęp do legalnej aborcji został wpisany do programów tych partii czy organizacji i teraz, przy okazji dyskusji o ochronie życia, postanowiły one rozegrać swoją wojenkę. Nieuczciwą, bo podszytą lękiem, strachem, a przede wszystkim kłamstwem. Pod hasłem zamachu na prawa kobiet wprowadziły atmosferę grozy, którą potęgować miały czarne stroje. I bez problemu znalazły sojuszników w Europie Zachodniej, bo tam liczba zabijanych dzieci idzie w setki tysięcy. I nie dziwi, że państwo, które chce na swoim terytorium chronić najsłabszych, wywołuje furię. Bo przypomina, że podstawowym prawem człowieka jest prawo do życia. A nie prawo do możliwości pozbawienia życia. Kogokolwiek.
Dziś więc na wniosek frakcji Socjalistów i Demokratów oraz Zjednoczonej Lewicy Europejskiej Parlament Europejski będzie debatował nad prawami polskich kobiet. Biorąc pod uwagę inicjatorów debaty, padną jak zwykle te same hasła, typu: „Nie możemy zgodzić się na to, żeby kobiety w Europie nie miały prawa do własnego ciała” (jak mówiła europosłanka ze Szwecji). Jednym słowem aborcyjny lobbing w najlepsze. Niby debata nie ma żadnych konsekwencji prawnych, niby Unia Europejska nie ma kompetencji w sprawach moralnych, niemniej nie trudno zadać pytania, skąd taka gorliwość? Gorliwość, której zabrakło choćby w przypadku kobiet niemieckich, których prawa faktycznie zostały naruszone wielką akcją molestowania seksualnego w sylwestrową noc. Gorliwość, której brakuje, by walczyć z realną przyczyną przemocy wobec kobiet, czyli alkoholem i innymi używkami. Czy więc w imię poprawności politycznej Unia Europejska machnęła ręką na gwałty i molestowanie, czy nie widzi związku między ilością spożywanego alkoholu a poziomem przemocy? Trudno mi zrozumieć taką krótkowzroczność europosłów. Podobnie jak trudno mi zrozumieć tę nadgorliwość w kwestii Polski. W tym przypadku europejska lewica momentalnie zmobilizowała się, by debatować o sprawie, w której żadnych rozwiązań narzucać państwom członkowskim nie może. Może natomiast tak prowadzić dyskusję i taką wywierać presję, by po cichu przy kwestiach moralnych majstrować i tylnymi drzwiami swoje rozwiązania wprowadzać.
Skoro debaty odwołać się nie udało, bardzo proszę jej uczestników o uczciwość. Zanim zaczną powtarzać wyświechtane już hasła i kłamstwa, niech spokojnie przeczytają projekt ustawy, który tę debatę sprowokował. To tylko dwie strony. Dwie strony, które bynajmniej nie są zamachem na prawa kobiet, a w sposób zdecydowany chronią prawa nie tylko kobiet żyjących, ale także tych, które jeszcze nie zdążyły się urodzić.
Małgorzata Terlikowska