Organizatorzy Marszu Niepodległości odcięli się od osób, które we wtorek starły się z policją. W ich ocenie część zatrzymanych nie miała z tymi zdarzeniami nic wspólnego.
Artur Zawisza ze Stowarzyszenia Marsz Niepodległości ocenił, że wtorkowy przemarsz "okazał się ponownie największą manifestacją narodową w Święto Niepodległości". Podał, że wzięło w nim udział 100 tys. uczestników.
- Trasa marszu przez 95 proc. przebiegała w spokojnej i podniosłej atmosferze - podkreślił.
Zawisza powiedział, że podczas marszu dostał w prawe ramię pociskiem z broni gładkolufowej (której użyła policja).
Prezes Stowarzyszenia, organizator marszu Witold Tumanowicz ocenił, że straż Marszu Niepodległości we wtorek sprawdziła się. Zapowiedział, że jeszcze dziś opublikowane zostaną nagrania z przebiegu całego zgromadzenia.
- Nie będą to zdjęcia tylko z ronda Waszyngtona, gdzie 200 czy 300 osób jakiejś gówniarzerii ścierało się z policją, będących problemem nie tylko dla policji, ale i nas - powiedział Robert Winnicki z Ruchu Narodowego.
Jak podał szef straży marszu Przemysław Czyżewski, w zabezpieczeniu marszu wzięło udział 500 wolontariuszy. Zaznaczył, że ok. 100 osób ze straży nie dotarło na marsz z powodu działań policji, która wielokrotnie kontrolowała autokary jadące do Warszawy.
Straż pozwalała oddalić się z grupy manifestantów osobom, które "ewidentnie nie były zainteresowane udziałem w samym marszu". Były one wypuszczane poza kordon straży, co było jasnym sygnałem, że nie są uczestnikami marszu - tłumaczył. - Kilka ataków tych niezidentyfikowanych grup bandyckich na czoło marszu zostało szybko spacyfikowane przez straż marszu bez interwencji policyjnych - zaznaczył. Te grupy były znacznie mniej liczne niż w poprzednim roku - ocenił.
W ocenie organizatorów marszu wśród zatrzymanych przez policję są osoby, które nie uczestniczyły w zamieszkach, a zostały zatrzymane jedynie za to, że miały wpięty w ubranie znak - mieczyk Chrobrego.
Winnicki skrytykował też działania policji podczas wiecu na błoniach Stadionu Narodowego, gdy zwarte grupy prewencji weszły w tłum zgromadzony przed sceną. Według niego mogło to doprowadzić do paniki i zagrozić bezpieczeństwu przebywających tam osób. Zaznaczył, że policja bardzo szybko się stamtąd wycofała.
Były sytuacje, gdy policja nie separowała grupy awanturników od marszu, ale wpychała osoby, które wyszły z marszu za kordon straży - dodał Winnicki.
Krzysztof Bosak z Ruchu Narodowego uważa, że organizatorzy radzili sobie z sytuacją, dopóki zwarte oddziały policji nie wyszły przed marsz i nie zagrodziły mu drogi.
- Mieliśmy sytuację, w której policja weszła na rondo, zanim jeszcze doszło do aktów przemocy wobec policji. Akty przemocy nastąpiły potem, gdy polewaczki i kordony oddziałów prewencji znalazły się na rondzie Waszyngtona - mówił.
- Założenie było takie, że policja trzyma się z dala od Marszu Niepodległości, a my radzimy sobie z sytuacją. Myśmy tych ustaleń dotrzymali, policja nie - zarzucił Bosak.
Adwokat Łukasz Moczydłowski z zespołu prawnego Stowarzyszenia zapewnił, że organizatorzy nie będą "bronili bandytów, którzy dymili tego dnia na Marszu Niepodległości".
- Nie mamy zamiaru wspomagać tych osób, które to święto popsuły - mówił. W jego ocenie znaczna część zatrzymanych przez policję to nie faktyczni uczestnicy zamieszek, tylko osoby, które mają poprawić policyjne statystyki.
Według policji w marszu uczestniczyło ok. 30 tys. osób. Przed, podczas i po marszu w Warszawie doprowadzono do komend 276 osób, z czego 199 zostało zatrzymanych. Ponad 50 policjantów trafiło do szpitali, a 10 z nich zatrzymano tam na dłużej. Wobec agresywnych osób policja użyła gazu łzawiącego i pieprzowego, armatek wodnych i broni gładkolufowej.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Marsz Niepodległości dobiegł końca. 276 osób zatrzymanych. Kilkadziesiąt osób rannych [relacja]