Za zabieg żony Grodzki chciał 15 tysięcy złotych. Powiedziałem, że tyle nie mam i dałem 4 albo 5 tysięcy złotych profesorowi – mówi pan Jacek, marynarz ze Szczecina, którego żona trafiła do szpitala Szczecin–Zdunowo. Mężczyzna wydał wcześniej ponad 10 tysięcy za lepsza opiekę dla żony. Mimo tego kilka miesięcy po zabiegu kobieta zmarła.
Pani Iwona trafiła do szpitala Szczecin-Zdunowo w 2011 roku. Chorą zajmował się prof. Tomasz Grodzki.
- To był początek kwietnia. Miała cukrzycę nabytą, gdzieś zaraziła się gruźlicą. Z uwagi na ciężki stan została przyjęta do szpitala Szczecin-Zdunowo. Trafiła na oddział, gdzie ordynatorem był prof. Tomasz Grodzki. Zdecydowałem się, że w tym szpitalu zostanę i będę się nią opiekował - opowiada mężczyzna.
Pan Jacek przebywał w szpitalu sześć miesięcy i opiekował się żoną. Jak twierdzi, w tym okresie wydał ponad 10 tysięcy złotych, płacąc personelowi medycznemu za lepszą opiekę dla żony.
- Czasami płaciłem pielęgniarkom 200 zł za noc, żeby się opiekowały żoną. Po jakimś czasie dostałem propozycję, że jak zapłacę 15 tys. zł, profesor podejmie się operacji. Powiedziałem, że nie mam tyle pieniędzy, bo przebywam od pół roku głównie w szpitalu - relacjonuje mąż pacjentki.
Jak twierdzi pan Jacek, operację wykonał prof. Tomasz Gorzki, który przyjął od niego kopertę.
- Zaniosłem, ile miałem. Nie pamiętam… Było to ok. 4-5 tys. zł. To były zarówno złotówki, jak i dolary, które dostałem od rodziny. Wręczyłem je w kopecie. Prof. Grodzki nie przeliczył. Nawet pustą kopertę by wziął - mówi pan Jacek.
Mężczyzna zapamiętał też dobrze prof. Tomasza Grodzkiego. - Był nieprzyjemny i niedostępny - wszyscy tak mówili… Taki gbur - twierdzi.
Żona pana Jacka zmarła kilka miesięcy po zabiegu wykonanym przez prof. Tomasza Grodzkiego. Miała 54 lata.
To kolejny świadek utrzymujący, że Grodzki jako lekarz brał pieniądze od swoich pacjentów. Marszałek Tomasz Grodzki konsekwentnie zaprzecza, jakoby przyjmował jakiekolwiek korzyści majątkowe.