O sukcesji w Krakowie, bliskości z Janem Pawłem II, czarnych marszach i potrzebie nowej ewangelizacji w Polsce i Europie z nowym metropolitą krakowskim abpem Markiem Jędraszewskim rozmawia Adam Sosnowski w najnowszym wydaniu miesięcznika „Wpis”.
Jest to jedynie fragment rozmowy z abpem Jędraszewskim. Całość można przeczytać w aktualnym numerze miesięcznika Wpis (1/2017).
(…)
Adam Sosnowski: Ze słów i z tonu wypowiedzi Księdza Arcybiskupa emanuje wyjątkowa duchowa bliskość i miłość wobec św. Jana Pawła II. Z tej zatem perspektywy patrząc, objęcie teraz archidiecezji krakowskiej musi być czymś bardzo szczególnym…
Abp Marek Jędraszewski: To prawda. Tych kontaktów było dużo i były one zawsze przejmujące. Miałem okazję patrzeć na niego z bliska zwłaszcza w Kolegium Rzymskim – mówił sam, że gdyby zsumować czas, który tam spędził, wyszłyby dwa lata. Ostatni raz byłem u Ojca Świętego Jana Pawła II w grudniu 2004 roku. Przybyłem wtedy do Rzymu z delegacją polskich profesorów i studentów, aby z rąk Ojca Świętego otrzymać Obraz Matki Bożej Sedes Sapientiae. Obraz ten przez cały następny rok pielgrzymował wśród głównych ośrodków akademickich naszego kraju. Kiedy uświadomiłem sobie, że w Krakowie następuję po kimś takim, jak On, ogarnęło mnie onieśmielenie. Z drugiej jednak strony zdaję sobie sprawę z oczekiwań wielu ludzi i wielu środowisk – postaram się wyjść im naprzeciw i te oczekiwania spełnić. (…)
Patrząc na nasz kraj, pojednanie często jest degradowane do pustego hasła, którym próbuje się szantażować oponenta. Nawet Opłatek w Sejmie stał się tłem walki politycznej, nie było przebaczenia ani pojednania. Nie wiem, czy jesteśmy jeszcze do tego zdolni…
Opłatek sejmowy też był rozpatrywany w kategoriach emocji. Nie chciano zastanowić się nad tym, co oznacza łamany chleb oraz dlaczego się nim dzielimy. A przecież w tym właśnie tkwi jego tajemniczy paradoks: opłatek jest łamany i dzielony – i właśnie dzięki temu łączy on ludzi ze sobą. Zabrakło tej refleksji, stąd łatwo było przejść od Opłatka do kolejnej awantury. W naszym życiu społecznym i obywatelskim często brakuje fundamentu jasnych wartości czerpanych z Ewangelii – a to jest niebezpieczne. Ten brak nam zagraża i może doprowadzić do niekontrolowanego wybuchu. Nie daj Boże, aby tak się stało.
Jaka ma być zatem odpowiedź? Ludzie, szczególnie w Polsce, mają dość bezsilności Zachodu i jego bezideowości, jak również narastającego radykalizmu napływającego z południa. Czy należałoby zintensyfikować misje w samej Europie?
Europa od dawna potrzebuje Nowej Ewangelizacji. Jan Paweł II mówił o Polsce, że ona także jej potrzebuje. Kiedy się do nas z tym apelem zwracał, dla wielu brzmiał on wtedy bardzo abstrakcyjnie. Tymczasem Papież był realistą aż do bólu. Był bystrym obserwatorem rzeczywistości, o której wiedział, że za wszelką ceną trzeba ją przeniknąć duchem Ewangelii. Dlaczego te słowa Jana Pawła II mogły nas zaskoczyć? Ponieważ w Polsce przywykliśmy do silnej tradycji, w tym do wiary przekazywanej z pokolenia na pokolenie, a także do obyczajów z gruntu chrześcijańskich. Tymczasem Jan Paweł II już wtedy widział pewne powiększające się pęknięcie między sferą kultury a sferą wiary. Wiedział, że jeżeli za kulturą nie pójdzie głoszenie Ewangelii, to znajdziemy się w sytuacji ludzi wprawdzie ochrzczonych, ale wewnętrznie pogańskich. Co prawda, możemy pocieszyć się myślą, że w stosunku do innych krajów europejskich znajdujemy się w miejscu uprzywilejowanym, ponieważ u nas przynajmniej jest możliwość odwołania się do wciąż silnej tradycji kulturowej, w swych korzeniach chrześcijańskiej. Na Zachodzie tego już prawie nie ma. W konsekwencji niektórzy uważają, że nie ma już potrzeby odwoływania się do Boga, stąd w niektórych kościołach zamiast Ewangelii podczas Mszy świętych czyta się tam budujące bajki. U nas do tak wielkiego pęknięcia jeszcze nie doszło, ale niedobrze będzie, jeśli sfera kultury stanie się tylko i wyłącznie obszarem emocji i zachowań nie mających żadnego odniesienia do Ewangelii.
O tym, że u nas wcale nie jest tak świetnie, można było się przekonać podczas niedawnych tzw. czarnych marszów. Naprawdę trudno uwierzyć, że są kobiety zwolenniczki mordowania dziecka w swym łonie; aby to zamanifestować, na ulice wyszło kilka tysięcy Polek. To pękniecie i oderwanie od ducha chrześcijaństwa było tu bardzo dobrze widoczne.
W swym ideowym przesłaniu marsze te były straszne, a język protestujących, często młodych dziewczyn, był zatrważająco wulgarny. W Łodzi pojawił się list otwarty środowisk związanych z SLD, w którym pytano, jakim prawem dzielę ludzi na takich i innych. Czyż jednak ja tych ludzi podzieliłem? Gdy odbywał się czarny marsz, w tym samym czasie odprawialiśmy Mszę świętą w łódzkiej katedrze, która wypełniła się po brzegi. Wierni mieli białe wstążki, białe szale. Wygłosiłem homilię, starając się być delikatny i nie piętnować ludzi. Zwróciłem tylko uwagę na uśmiechnięte twarze uczestników tej Mszy świętej, na radosne małe dzieci, młode rodziny, matki i ojców, i zachęciłem do porównania tego widoku ze zdjęciami osób, zwłaszcza kobiet, biorących udział w czarnych marszach. Powiedziałem tylko tyle – ale już to wystarczyło, by oskarżyć mnie o wprowadzanie podziałów między ludźmi. Czarny poniedziałek jest doskonałym przykładem na to, jak łatwo wzniecić odpowiednie emocje, ubrać je w pasujący kolor i zapomnieć o własnej, kobiecej godności, nie mówiąc już o prawie Bożym.
Chrześcijanin nie może odejść od głoszenia prawdy ewangelicznej, nawet kosztem niedogodności. Zresztą homilia Księdza Arcybiskupa podczas tzw. białej Mszy świętej stała się znana także szeroko poza granicami Polski i była opisywana m.in. w prasie niemieckiej i włoskiej.
Proszę spojrzeć na świat czasów Imperium Rzymskiego; wydali państwo „Świat Chrystusa” prof. Wojciecha Roszkowskiego, który zagadnienie to doskonale ilustruje. Był to czas nienawiści, podbojów i wojen, zdrad i zabójstw w najbliższych kręgach rodzinnych, kiedy chciano wymordować całą linię zstępującą. I oto w ten okrutny świat wchodzi Chrystus. W cichości rośnie dobro, które przez samą swą istotę jawi się dla tyranów, także dla Heroda, jako zagrożenie. Jednak patrzenie na historię w duchu Ewangelii uczy nas, że nigdy nie możemy tracić nadziei i ufności w Bożą opiekę. To nie my jesteśmy twórcami historii. Jeszcze w latach osiemdziesiątych uważano, że system pojałtański nie upadnie bez wojny atomowej w Europie. Jednak kilka lat później upadł i to prawie bez jednego wystrzału. Żaden człowiek nie byłby w stanie tego wymyślić ani zaprojektować. Pan Bóg jest nad nami. Takie myślenie było charakterystyczne dla św. Jana Pawła II. On był wizjonerem, a jednocześnie konsekwentnie dał się prowadzić Panu Bogu. My, jako wierzący musimy podnieść głowy do góry!
Siłą wielkich polskich hierarchów, kard. Stefana Wyszyńskiego czy św. Jana Pawła II było to, że potrafili porwać za sobą cały naród. Na mniejszą skalę jest to również zadanie ordynariusza każdej diecezji.
Kiedy żegnam się teraz z wiernymi z Łodzi i całej Archidiecezji, często słyszę podziękowania za to, że powtarzałem im, aby się nie lękali. Rzeczywiście, gorąco zachęcałem do tego wszystkich. Mówili to zazwyczaj prości ludzie, do których zawsze mam bardzo wiele szacunku. Po ostatniej mojej pasterce w Łodzi jeszcze pół godziny staliśmy na mrozie, gdyż jej uczestnicy chcieli wtedy zamienić ze mną choćby kilka słów. To były dla mnie przejmujące chwile, bo przecież byłem w Łodzi tylko cztery lata i trzy miesiące. To bardzo krótko, ale czuję, że dla wielu wiernych był to bardzo ważny czas i że przyjęli do serca to, co głosiłem.
Tak i w Krakowie przyjmą. I w całej Polsce. Serdecznie dziękujemy za rozmowę i witamy pod Wawelem!
Rozmawiał: Adam Sosnowski
Jest to jedynie krótki fragment obszernej rozmowy z abpem Markiem Jędraszewskim. Całość można przeczytać w aktualnym numerze miesięcznika Wpis (1/2017), a abp Jędraszewski opowiada jeszcze o swojej rodzinie, o młodości i studiach, Światowych Dniach Młodzieży, sytuacji polskiego Kościoła i państwa. Więcej na http://www.e-wpis.pl/pl/prenumerata