Gościem red. Adriana Stankowskiego w programie "Republika po południu" była Magdalena Merta, wdowa po Tomaszu Mercie, zmarłym w katastrofie rządowego samolotu TU 154-M w Smoleńsku, osiem lat temu. – Gdyby ktoś mnie zapytał, czy wolałabym pomnik bądź prawdę – logiczny wybór nasuwa się sam. Zastanawiam się nad trwałością tego upamiętnienia – mówiła.
Podsumowanie
– Rodziny na co dzień informowane są jakie wątki w badaniu się podejmuje. Najnowszy raport techniczny to dla nas rodzaj podsumowania tego co wiemy, aniżeli zapoznania nas z rzeczami, których wcześniej byśmy nie wiedzieli. Zawsze jest to interesujące, tę wiedzę się upublicznia i pokazuje pracę sztabu ludzi. Wszystko w końcu zmierza we właściwym kierunku – rozpoczęła Merta.
Przyczyna określona
– Wizja, że nastąpiły jakieś detonacje, pokrywa się z zeznaniami świadków, którzy byli wówczas na płycie lotniska. To bardzo spójne zeznania. Wszyscy obecni rejestrują coś takiego. Nie wiem czy było aż 130 świadków, nie czytałam aż tylu zeznań. Pamiętam jednak ich spójność i zgodność. Minister Miller, pytany o detonacje, odpowiedział, że jego komisja nie zajmowała się głosami świadków. Z jakiegoś powodu również minister Miller nie analizował rejestratorów, na których akurat zarejestrowano detonacje – mówiła.
– Jeśli chodzi o wybuch paliwa, trudno mi się w tej sytuacji mądrzyć. Rozbicie Tupolewa na aż tyle części wymagało niezwykle wielkiej siły. Na podstawie blachy, wyglądu elementów samolotu, odrzucono scenariusz, jakoby mogło dojść do wybuchu paliwa. Istotnym również jest, że opieramy się na fotografiach, nie faktycznych elementach samolotu – dodała.
Odsłonięcie pomnika jako zamknięcie kolejnego rozdziału
– Jest spełnienie jednego z postulatów, moim zdaniem, dość wtórnego, dotyczącego pamięci. Mam poczucie, że prawda jest najważniejsza, a upamiętnienie jest drugorzędne. Na pewno jednak jest potrzebne. Gdyby ktoś mnie zapytał, czy wolałabym pomnik bądź prawdę – logiczny wybór nasuwa się sam. Zastanawiam się nad trwałością tego upamiętnienia. Niegdyś przez pół roku miałam poczucie, że dokonałam jednej z najważniejszych rzeczy w moim życiu. Przyjechałam na zgliszcza, miejsce zapomniane przez Boga, a odjeżdżałam gdy krzyż już tam stał. Niestety Rosjanie nie pozwolili na jego długi byt – przywołała wspomnienia sprzed lat.
– Wszyscy oni lecieli tam połączeni wspólną ideą. Pamiętajmy jak długo rodziny katyńskie czekały na prawdę. Pamięć o ofiarach pojawiła się znacznie szybciej – porównała do ludobójstwa w 1940 roku.
Zmiana lokalizacji
– Nad zmienioną lokalizacją ubolewam, bo Krakowskie Przedmieście, moim zdaniem, było najodpowiedniejsze. Bardzo długo ubiegaliśmy się o tamtą lokalizację. Co do samego pomnika, jak mówił Marek Pyza, on nie ma się podobać – podsumowała.