List do Krystyny Jandy, czyli o zasadzie podwójnego skutku
Naprawdę się cieszę, że Krystyna Janda zdecydowała się odpowiedzieć na moje pytania o ciąże, które miały zagrażać jej życiu. Ale gdy już tę odpowiedź uzyskałem nie mogę ukryć zaskoczenia, że mimo wszystko aktorka opowiada się po stronie czarnego protestu. Jej sytuacja nie ma z protestami nic wspólnego.
Zacznijmy od faktów. Kilka dni temu napisałem, że zachowanie i słowa Krystyny Jandy sugeruje, że doświadcza ona syndromu aborcyjnego. Ona sama mówiła o dwóch ciążach, które miały zagrażać jej życiu, i w których pomogli jej lekarze. Teraz, dopiero teraz, wyjaśnia, że chodziło o ciąże pozamaciczne.
„Panie Terlikowski, nie mówiłam że miałam aborcję, Pana niewiedza w tych sprawach jest przerażająca, widzę, że mnie dopadła konieczność tłumaczenia się, na razie przed Panem, a nie przed prokuratorem. Trudno. Miałam dwie ciąże pozamaciczne i lekarze operowali mnie dosłownie w ostatniej chwili. Nie uratowali jednego jajowodu i jajnika. Mimo to starałam się dalej. Przez 15 lat po pierwszym dziecku walczyłam, w rezultacie urodziłam dwóch synów, przeżywając dwie bardzo trudne ciąże, z zatruciem ciążowym organizmu i z niemożnością wstawania z łóżka przez kilka miesięcy. Z komplikacjami i zagrożeniami, doszło do szczęśliwych porodów, a pan jest człowiekiem pozbawionym wszelkich zasad moralnych. Czuję się upokorzona . Mam nadzieję że Bóg panu wybaczy, wszystko co pan mówi i robi” - napisała.
Nie zamierzam dyskutować z emocjami pani Jandy, ani z jej ocenami. Jeśli czuje się upokorzona, to jest mi bardzo przykro, bo nie taka była moja intencja. Jestem gotów przeprosić (i przepraszam) za oceny na wyrost, ale - równocześnie nie byłoby ich, gdy od samego początku jasno powiedziane było, że chodziło o ciąże pozamaciczne. To zmienia ocenę moralną i prawną.
Ale… o wiele istotniejsze jest, co innego. Otóż ten list jest doskonałym przykładem tego, że ludzie, którzy zaangażowali się w czarne marsze, nie przeczytali projektu Ordo Iuris i nie mają pojęcia o stanowisku organizacji pro life, a opierają się w swoich opiniach na kłamstwach kolportowanych przez środowiska aborcyjne. Prawda jest zaś taka, że z projektu jasno wynika, że lekarzom wolno jest podejmować działań lecznicze konieczne dla ratowania życia matki, i to nawet jeśli wiedzą oni, że mogą one wywołać skutki śmiertelne dla dziecka (dotyczy to np. w przypadku ciąży pozamacicznej). Możliwe jest także podjęcie decyzji przez matkę, gdy rozwój wypadków nieuchronnie prowadzi do śmierci matki lub dziecka. To matka ma wówczas wybierać między ocaleniem jej życia lub życia dziecka. I tego projekt nie zmienia. Także moralnie sytuacja ciąży pozamacicznej jest dość oczywista. Zabieg usunięcia jajnika, w którym zagnieździło się dziecka dotyczy jajnika, a śmierć dziecka jest jedynie skutkiem ubocznym, straszliwym, ale nie mniej nie rodzącym odpowiedzialności moralnej. Zamiast więc angażować się w czarne marsze wystarczyłoby zajrzeć do projektu ustawy.
Ale te niezwykle mocne reakcje emocjonalne Krystyny Jandy, jej ślepe – bo nie oparte na konkretnych faktach – zaangażowanie w czarne marsze pokazują coś jeszcze. Otóż, niezależnie od tego, jak bardzo uzasadnione były działania lekarzy, i jak usprawiedliwione moralnie, strata dziecka na skutek działań medycznych, jest dla kobiety gigantyczną traumą. Traumą, którą jak pokazują słowa pani Jandy, odczuwa się wiele lat po wydarzeniach, które wpływają na kolejne decyzje i kształtują emocje. I właśnie po to, by inne kobiety takiej traumy nie musiały przeżywać warto zakazać aborcji. Nie po to, by nie ratować życia kobietom, bo jak napisałem, to można i trzeba robić, i tu ustawa Ordo Iuris niczego nie zmieni, ale po to, by nie skazywać kobiet na cierpienia emocjonalne, o których opowiada Krystyna Janda.
Dlatego bardzo proszę, by zamiast atakować prolajferów, zamiast walczyć z obroną życia i o aborcję, pani Krystyna pokazała, że nie chce podobnych emocji dla innych kobiet, by zapoznała się z ustawą i zobaczyła, że jej historii ona nie obejmuje, i by walczyła o życie innych dzieci, tak jak walczyła o życie swoich synów. To byłoby pozytywne wykorzystanie emocji, z którymi się zmaga.
Tomasz P. Terlikowski