Kryzys w Izraelu. Parlament nie uchwalił budżetu, będą nowe wybory
Parlament Izraela został automatycznie rozwiązany z powodu braku budżetu na 2020 rok. Termin na jego uchwalenie mijał o północy z wtorku na środę, ale przewodniczący Knesetu poinformował, że koalicjanci, czyli partie Likud i Niebiesko-Biali, nie doszli do porozumienia. Nowe wybory odbędą się w marcu przyszłego roku.
Izraelska prasa już od kilku dni pisała, że brak zgody w sprawie budżetu tak naprawdę może oznaczać polityczną porażkę lidera Niebiesko-Białych Beniego Ganca, który na mocy umowy koalicyjnej z Likudem obecnego premiera Benjamina Netanjahu i zapisowi o rotacyjnym sprawowaniu funkcji szefa gabinetu miał objąć w listopadzie przyszłego roku stery izraelskiego rządu.
Jednak od maja, gdy utworzona została koalicja i powstał rząd jedności narodowej, gwałtownie spada poparcie społeczne dla Niebiesko-Białych i sprawującego funkcję ministra obrony jej lidera. Prasa w Izraelu przypomina, że już wcześniej doszło do rozłamu w tym ugrupowaniu, gdy część jego członków odmówiła przystąpienia do koalicji, a obecnie sojusz ten w sondażach plasuje się dopiero na szóstym lub siódmym miejscu.
Aby Kneset przetrwał w obecnym kształcie, do północy z wtorku na środę powinien zostać uchwalony jednolity budżet na lata 2020 i 2021. W obliczu trwającego od wielu tygodni konfliktu na linii Netanjahu - Ganc sytuację próbował jeszcze ratować Kahol Lavan z Niebiesko-Białych, który zaproponował ostateczny kompromis - głosowanie nad dwoma oddzielnymi budżetami, jednym pod koniec grudnia, drugim na początku stycznia. Parlamentarzyści odrzucili jednak tę propozycję stosunkiem głosów 49 do 47 i nie pozostawili wątpliwości co do dalszych losów rządu.
Nowe wybory, zgodnie z izraelskim prawem, odbędą się 23 marca, a po nich, jak przewiduje prasa, dojdzie prawdopodobnie do dużych przetasowań na scenie politycznej. Wprawdzie Likud nadal cieszy się największym poparciem społecznym, ale drugie miejsce w sondażach zajmuje powstała w tym miesiącu na prawej stronie partia Ha-Tikwa he-Chadasza (Nowa Nadzieja), której przewodniczy Gideon Saar, do niedawna członek Likudu.
Znaczącym rywalem obecnego premiera może być też Naftali Bennett, lider radykalnie prawicowej formacji Jamina, były minister edukacji w rządzie Netanjahu. O miejsca w Knesecie zamierza także walczyć centrowe ugrupowanie Jesz Atid Telem Jaira Lapida. Taki rozkład sił, zdaniem obserwatorów izraelskiej sceny politycznej, może spowodować, że Netanjahu po najbliższych wyborach znów nie będzie w stanie utworzyć większościowego rządu.
Wizja czwartych wyborów w ciągu dwóch stawała się coraz bardziej realna od początku grudnia. Wtedy parlament przegłosował wstępny wniosek o samorozwiązanie, a Ganc i jego partia poparli tę propozycją. Wniosek miał przejść w Knesecie jeszcze trzy czytania.
„Rozwiązanie Knesetu nie jest zwycięstwem, to pierwszy krok w kierunku innego rządu, który zajmie się koronawirusem i gospodarką i nie będzie sprawiał, że Izraelczycy nienawidzą się nawzajem” - napisał wówczas na Twitterze Jair Lapid, z inicjatywy którego wniosek trafił do parlamentu.
Dołączając do opozycji w głosowaniu partia Ganca oskarżała premiera o przedkładanie własnych interesów osobistych nad interesy kraju. Przypominano, że Netanjahu jest sądzony za szereg zarzutów korupcyjnych, a Ganc dodatkowo obwiniał obecnego szefa rządu o utrudnianie kluczowych prac, w tym nad budżetem, w nadziei na opóźnienie lub unieważnienie postępowania sądowego przeciwko niemu.
"Jeśli wymuszą na nas wybory, obiecuję wam, że wygramy" - mówił Netanjahu w telewizyjnym przemówieniu we wtorek, obwiniając Ganca o parcie do nowych wyborów. "Netanjahu zabiera nas na wybory wyłącznie po to, by nie iść do więzienia" - ripostował Ganc na Twitterze.
Dla izraelskiej prasy jasne jednak jest od pewnego czasu, że sam Netanjahu także dążył do przyspieszonych wyborów, aby - jak zauważał portal Times of Israel - nie wywiązać się z umowy o rotacyjnym sprawowaniu funkcji premiera.