Kto czytał "Konopielkę" Edwarda Redlińskiego lub oglądał jejekranizację, zapewne pamięta legendę o złotym koniu, zakopanym w ziemi, którą mieszkańcy Podlaskiej wioski Taplary przekazywali sobie z pokolenia na pokolenie. Legenda upadła, gdyż główny bohater powieści, przekopał miejsce, w którym miał znajdować się skarb i pokazał, że nic tam nie ma. Miał to być symboliczny koniec świata legend i opowieści.
Tymczasem w wiosce Piszczatka, leżącej na pograniczu Podlasia i Polesia, spotkałem się z podobną opowieścią, przekazywaną z pokolenia na pokolenie aż do dzisiejszych czasów. W Piszczatce opowiadają o złotej cerkwi, która spłonęła i zapadła się pod ziemię. Dyskusyjne jest to czy cała była ze złota czy też złota była tylko kopuła. Pożaru długo nie można było ugasić a powiadają, że także obecnie, od czasu do czasu, w nocy, w miejscu, gdzie była cerkiew, wyłażą ogniste języki z ziemi.
Nikt z wioski nie próbuje szukać tego legendarnego złota, bo ponoć tam straszy. Mało tego, gdy raz w chacie tylko rozważali, czy nie warto by przekopać wzgórka, w oknie pojawił się błysk i kosmata łapa, jakby wzbraniająca przed szukaniem skarbu. Przyjeżdżają tu czasem poszukiwacze skarbów z wykrywaczami metali, ale nie było słychać, żeby ktoś znalazł jakieś złoto. Ponoć tego legendarnego złota nie da się wykryć nowoczesnym sprzętem.
Potem podobne opowieści słyszałem w innych wioskach. Niektóre były jakby skopiowane z Piszczatki - o złotych cerkwiach, które się zapadły pod ziemię lub o innych skarbach. Każdy zarzeka się, że nie wie czy to prawda, że tylko tak opowiadali, ale i mało kto zdecydowanie zaprzeczy legendom. Przecież nawet jeśli to wszystko nieprawda to same legendy wzbogacają nasze życie.