Kania: Bezimienna hołota
Za każdym razem, gdy jest wystawiane obrazoburcze przedstawienie, zastanawiam się, czy warto o nim pisać. Czy jest sens nagłaśniać w mediach kolejną pseudosztukę, jej „twórców”, podawać nazwiska dyrektorów teatrów, reżyserów etc. - zastanawia się na łamach "Gazety Polskiej Codziennie" Dorota Kania.
Oni przecież właśnie czekają na taką reklamę, chcą, by o nich było głośno, by nareszcie świat dowiedział się o ich istnieniu, by awansowali do miana celebrytów. Przepis na ich „sukces” jest arcyprosty: wystarczy w obrazoburczy sposób przedstawić Kościół, kpić z Jarosława Kaczyńskiego, Antoniego Macierewicza, obrażać pamięć ofiar katastrofy smoleńskiej.
To wystarczy, by słowa zachwytu płynęły z postępowych mediów. W propagowaniu tego rodzaju spektakli, tudzież innych form, palmę pierwszeństwa ma „Gazeta Wyborcza”. Dziennik Michnika zachwyca się chyba tym, że lewackie spojrzenie na teatr jej publicystów znajduje ujście w szambiarskich spektaklach. Jestem zdania, że owych „twórców”, a także innych przedstawicieli mętnego nurtu, należy skazać na milczenie.
A o sprawie pisać wyłącznie jako temacie dla prokuratora: hołota może mieć jedynie nierozpoznawalne inicjały.