Cóż, składam się także w iluś procentach ze złośliwości. Stąd też ze szczerą złośliwością uśmiechałem się, gdy w poprzednią niedzielę napływały z dwóch krajów słynnego w świecie trójkątów Trójkąta Weimarskiego dane, pokazujące klęskę zagorzałych krytyków Polski: niejakiego Macrona i niejakiego Schulza - pisze europoseł PiS Ryszard Czarnecki w najnowszym numerze tygodnika "GAZETA POLSKA".
Tak, tak, Emmanuela Macrona – bo zupełnie w cieniu wyborów do niemieckiego Bundestagu niemalże niezauważone przeszły wybory do Senatu Republiki Francuskiej. A tam nowa formacja nowego prezydenta dostała w kuper, aż się kurzyło. Był to niewątpliwie kuper koguci, bo przecież kogut jest symbolem Francji. Inna sprawa, że prezydent Emmanuel coraz bardziej przypomina kogucika właśnie. A to zapieje nie wtedy, kiedy potrzeba, a to zapieje nie do tego, do kogo trzeba – na przykład do nas – i budzi to coraz większe politowanie, także w jego własnej Francji. Skądinąd innym kogutem we francuskiej polityce był Nicolas Paul Stéphane Sarközy de Nagy-Bocsa. Ze względu na szacunek dla jego eksprezydenckiej mości wymieniam wszystkie imiona i nazwiska, tak jak nie mniejszy respekt dla 44. prezydenta USA każe mi zawsze pisać o nim: Barrack Hussein Obama...
„Sarko” był kogutem, ale nie w sensie politycznej wagi koguciej – to już domena Macrona, który na naszych oczach spada do wagi muszej, a przed nim przecież jeszcze zapewne waga papierowa. Ostatni centroprawicowy prezydent Republiki był bowiem ewidentnie bokserem wagi ciężkiej, mimo swoich „160 plus” cm wzrostu i chodzenia na, ponoć, 6-centymetrowych obcasach. Jednak kogutem był niewątpliwym, ale w relacjach męsko-damskich. Zostawmy ten temat, bo niespecjalnie go to odróżnia od prawicowego Chiraca czy od lewicowych Mitterranda czy Hollande’a. Cóż, ten kraj tak ma, trawestując mojego imiennika Rynkowskiego.
Miałem za to radość, jak arogant Macron po swoich antypolskich wypowiedziach dostawał w cztery litery. Nie mniejsza, a chyba większa satysfakcja była moim udziałem, gdy niemiecki i socjalistyczny prokurator-oskarżyciel naszego kraju, który w kontekście Rzeczpospolitej ubierał się także chętnie w togę sędziego, ale też nauczyciela, Martin Schulz i jego SPD, dostawali największego łupnia w historii powojennych Niemiec.
CAŁOŚĆ CZYTAJ W NAJNOWSZYM NUMERZE TYGODNIKA "GAZETA POLSKA"