– Jeśli ktoś się deklaruje jako agnostyk albo jako ateista nie powinno go interesować, co robi Kościół. Być może świadczy to o tym, że to, co robi Kościół jest słyszalne (...). To może być objaw czegoś pozytywnego, bo oznacza, że człowiek może nie jest totalnie zasklepiony w swoim myśleniu, ale coś go porusza – mówił w "Wolnych Głosach" Jakub Jałowiczor.
Gościem Marcina Bąka w "Politycznym Podsumowaniu Dnia" w programie "Wolne Głosy" był Jakub Jałowiczor z "Gościa Niedzielnego".
Rozmowa dotyczyła m. in. akcji "Przekażmy sobie znak pokoju". – Ta akcja to próba demontowania od środka tego, co głosi Kościół – ocenił Jakub Jałowiczor. – Sprawa jest o tyle delikatna, że oceniamy pewnie dość osobiste powody tych ludzi, którzy na udział w tej akcji albo jej poparcie się decydują. Pewnie niektórzy uważają, że jest to miłosierdzie – wskazał publicysta.
Mówiąc o osobach, które są poza Kościołem, a angażują się w tę akcję, Jakub Jałowiczor stwierdził, że "jeśli ktoś się deklaruje jako agnostyk albo jako ateista nie powinno go interesować, co robi Kościół". – Być może świadczy to o tym, że to, co robi Kościół jest słyszalne (...). To może być objaw czegoś pozytywnego, bo oznacza, że człowiek może nie jest totalnie zasklepiony w swoim myśleniu, ale coś go porusza – wskazał. Jakub Jałowiczor zauważył, że "jeśli chodzi o miłosierdzie, to nie ma go za bardzo, jeśli chodzi o instytucje, które chcą homoseksualizmowi pomagać". – Kilka lat temu był w Polsce prof. Cemeron, który uważa, ze homoseksualizm jest rodzajem uzależnieniem. W Polsce nie wpuszczono go na Uniwersytet Warszawski, jak argumentowała rzeczniczka "jego poglądy nie należą do świata nauki", za granicą został oblany krwią z wirusem HIV. Nie za bardzo jest też to miłosierdzie, jeśli chodzi o organizacje, które pomagają wyjść z homoseksualizmy np. w Polsce jest to "Odwaga" – zauważył publicysta "Gościa Niedzielnego".