Szef KRRiT Jan Dworak powiedział na antenie TV Republika, że działalność autora "Głosu Rosji" może być wyrazem agresji propagandowej przeciwko Polsce, ale też tego, że żyjemy w demokratycznym kraju.
Jan Dariusz Cychol, były zastępca Jerzego Urbana w tygodniku „NIE”, autor Głosu Rosji, oraz Sławomir Zieliński, figurujący w archiwach komunistycznej bezpieki jako jej tajny współpracownik, mają dziś decydujący wpływ na treści przekazywane przez telewizję publiczną, które od pięciu lat są całkowicie zgodne z linią rządu – alarmowali na łamach Gazety Polskiej Dorota Kania i Maciej Marosz.
Do zatrudniania w TVP dziennikarzy związanych ze służbami PRL i prorosyjskimi mediami odnieśli się Jan Dworak – przewodniczący KRRiT oraz Witold Kołodziejski – były przewodniczący KRRiT.
Dworak podkreślił, że KRRiT nie odpowiada za dobór osób zatrudnianych w telewizji publicznej, a także ma niewielki wpływ na rady programowe. Powiedział także, że w kwestii poszczególnych osób zatrudnionych w telewizji publicznej należy zwracać się bezpośrednio do jej prezesa. Przewodniczący KRRiT przekonywał, że skoro mówi się o tak niewielkiej liczbie osób, "nie jest to porażający wynik".
Dworak powiedział, że działalność autora "Głosu Rosji" może być wyrazem agresji propagandowej przeciwko Polsce, ale też tego, że żyjemy w demokratycznym kraju. Jak tłumaczył, jeśli te poglądy niczemu nie zagrażają, nie ma powodu, żeby w nie ingerować. – Tym właśnie różni się Polska od Rosji - ocenił.
– Są pewne doniesienia i my sprawdzamy audycje "Głosu Rosji" na antenie radia legionowskiego. Tam są wyrażane różne sądy, jednak nie widać takich, które groziłyby polskiej racji stanu. Mamy to pod kontrolą – przekonywał.
– Jeśli mówimy o zamykaniu programów, to podstawą demokracji jest wolność słowa, należy się więc poważnie zastanowić, co należy zamykać, a co nie – przekonywał.
Dworak wyraził opinię, że propaganda rosyjska jest o wiele bardziej niebezpieczna w krajach nadbałtyckich. – Nie grozi nam infiltracja życia medialnego – skwitował.
Z kolei Witold Kołodziejski stwierdził, że KRRiT nie może uchylać się od odpowiedzialności w związku z zaistniałą sytuacją. – KRRiT powołuje radę nadzorczą telewizji publicznej, ta z kolei powołuje prezesa. Ten związek jest oczywisty – podkreślił.
Były prezes Krajowej Rady ocenił, że sprawa zatrudniania w telewizji publicznej dziennikarzy powiązanych z mediami rosyjskimi jest sprawą zdecydowanie poważniejszą niż inne związane z "grzebaniem w życiorysach".
– Tu mamy do czynienia z wpływami obcego państwa w mediach publicznych, dziennikarzy, którzy są związani z mediami rosyjskimi – mówił. Jak podkreślił, przekaz telewizji publicznej nie może być jasny, jeśli w stosunku do jej pracownika jest podejrzenie, że reprezentuje interesy innego państwa. – To trzeba wyjaśnić – przekonywał. - Jak oglądam telewizję publiczną, chciałbym mieć pewność, że żaden agent wpływu nie ma do tego dostępu - skwitował.