Dziennikarze inwigilowani za opisanie incydentu gruzińskiego mogą zaskarżyć działania ABW
Dziennikarze, którzy opisali w 2008 r. poufny raport ABW o tzw. incydencie gruzińskim z udziałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego, będą mogli zaskarżyć do sądu działania ABW prowadzone wobec nich w celu wykrycia źródła wycieku tego raportu - zdecydował sąd.
Decyzja zapadła w procesie oskarżonego o ujawnienie raportu b. szefa kancelarii prezydenta Kaczyńskiego, Piotra Kownackiego. W czwartek Sąd Rejonowy Warszawa–Śródmieście postanowił o doręczeniu dziennikarzom: Pawłowi Reszce i Michałowi Majewskiemu decyzji prokuratury, która w 2008 r. zwolniła operatora telefonii komórkowej z tajemnicy, dzięki czemu ABW mogła ustalać, z kim dziennikarze w tamtym okresie kontaktowali się telefonicznie oraz wskazać, gdzie dokładnie znajdowały się te osoby.
Kownacki nie przyznaje się do postawionego mu zarzutu ujawienia prasie poufnych informacji. Opisany w listopadzie 2008 r. w "Dzienniku" raport za najbardziej prawdopodobną uznawał hipotezę, iż to sama strona gruzińska mogła wykreować sytuację, w której na granicy gruzińsko–osetyjskiej padły strzały w pobliżu konwoju z prezydentami Lechem Kaczyńskim i Micheilem Saakaszwilim.
W raporcie podkreślano, że BOR w ostatniej chwili dowiedziało się o wyjeździe prezydentów na granicę, a w chwili, gdy padły strzały, Kaczyński nie miał właściwej obstawy. Po incydencie odwołano szefa ochrony prezydenta RP. Sam L. Kaczyński sugerował, że strzały oddali Rosjanie z pobliskiego posterunku. Szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow uznał zdarzenie za prowokację gruzińską. Potem Osetyjczycy przyznali, że strzelali w powietrze, aby zatrzymać kolumnę samochodów z Gruzji.
W sądzie zeznawał Michał Majewski (dziś tygodnik "Wprost", w 2008 r. współautor z Pawłem Reszką tekstu o raporcie w "Dzienniku). Podobnie jak przesłuchany w lipcu Reszka, odmówił ujawnienia, jak zapoznał się z raportem ABW. W związku z tym, że jego informator zastrzegł sobie anonimowość, powołał się na tajemnicę dziennikarską.
Zarazem Majewski przyznał, że w tamtym okresie spotykał się z Kownackim i rozmawiali o polityce, a możliwe, że także o gruzińskiej wyprawie prezydenta. – Ale to nie od Piotra Kownackiego dowiedziałem się o treści tego raportu. Nigdy tego dokumentu nie otrzymałem ani od Kownackiego, ani od żadnego z jego współpracowników – zeznał dziennikarz. – Ale w waszym tekście z 26 listopada 2008 r. napisano: "widzieliśmy ten dokument" – indagował go obrońca Kownackiego mec. Paweł Ryczko. – Zdanie to jest prawdziwe – odparł Majewski.
Na wniosek obrony sąd pokazał mu potem fragment akt sprawy, w których ABW – tropiąc wyciek swego raportu – rozrysowała wszystkie połączenia telefoniczne, jakie wykonywał on w tamtych dniach, oraz numery telefonów, z jakich dzwoniono do niego. Było to połączone z rozrysowaniem miejsc pobytu poszczególnych rozmówców, ustalonych na podstawie logowań stacji przekaźnikowych telefonii komórkowej.
– To dla mnie szokujący dokument, pokazujący, że byłem inwigilowany również w tym zakresie, który w żaden sposób nie wiąże się z przedmiotem sprawy" – skomentował to dziennikarz. Potwierdził, że pozyskiwanie przez służby takich danych mogło doprowadzić do ujawnienia tajemnicy dziennikarskiej. – W tym czasie zajmowaliśmy się innymi tematami. Są tu też moje telefony do banku i mojej rodziny. Jestem zszokowany charakterem i zakresem tej inwigilacji – dodał Majewski. Podobnie komentował to w lipcu Paweł Reszka. – Jeśli wysoki sąd chciał mną wstrząsnąć, to się udało – mówił wtedy.
Po tym, jak w czwartek prowadzący proces sędzia Piotr Maksymowicz zarządził doręczenie Majewskiemu i Reszce postanowień prokuratury o uchyleniu tajemnicy telekomunikacyjnej, obaj dziennikarze będą mogli złożyć do sądu odwołania na te decyzje i – jak mówili – zamierzają to zrobić.
– Interesujące, jaki sąd będzie to rozpatrywał – czy tutejszy sąd, będący niejako sędzią we własnej sprawie, czy inny? Zastanawiałem się nad tym jeszcze wczoraj – dodał sędzia. – Wszystko wynika z dość nieprecyzyjnych przepisów o doręczeniu – skomentował prokurator Marcin Górski.