Prezydent Karol Nawrocki w Berlinie - to będą rozmowy bez taryfy ulgowej!

To nie będzie przyjemne spotkanie dla władz Niemiec. Kanclerz Friedrich Merz i prezydent Frank–Walter Steinmeier zamiast swojego protegowanego - Tuska - spełniającego ochoczo wszystkie zachcianki "naszych zachodnich przyjaciół", zetkną się z polskim politykiem, dbającym o interesy SWOJEJ (to trzeba podkreślić) Ojczyzny, a nie Heimatu. Dodatkowym stresem dla Niemców, a zwłaszcza dla Merza będzie konieczność rozmowy z prezydentem Karolem Nawrockim w sytuacji, gdy i on i jego aparat propagandowy od miesięcy obrzucały głowę polskiego państwa stekiem pomówień, a nawet obelg, nie kryjąc przy tym, kto dla nich byłby wymarzonym lokatorem Pałacu Prezydenckiego w Warszawie.
W lipcu, już po wyborach, ale jeszcze przed zaprzysiężeniem Karola Nawrockiego, kanclerz Friedrich Merz przyznał, że miał nadzieję na inny wynik w Polsce. Merz, z typową dla Niemców bezczelnością, zauważył też, iż „taki wynik powoduje również pewne obawy we Francji”. Szef kampanii Karola Nawrockiego, a obecny szef Gabinetu Prezydenta RP, Pawel Szfernaker, odpowiedział na uwagi niemieckiego polityka ostro, mówiąc: „Komentarze kanclerza nie pomagają w budowaniu dobrych relacji polskich-niemieckich”.
O tym jak bardzo "nasi przyjaciele" zza Odry są przerażeni zwycięstwem Nawrockiego jest przyznanie przez nich, że przy takim prezydencie swoją filoniemiecką politykę będzie musiał poważnie stonować i sam Tusk.
Już w czerwcu m. in. dziennikarz lewackiego dziennika „Der Tagesspiegel” von Marshall skonstatował ze smutkiem iż protegowany dwóch Niemek - Merkel i von der Leyen - będzie musiał "zważać na interesy narodowe Polaków". Trudno o bardziej dosadną i szczerą ocenę dotychczasowej polityki lidera koalicji 13 grudnia.
„W jeszcze większym stopniu niż dotychczas będzie musiał zważać na interesy narodowe Polaków. A w wielu obszarach nie są one zgodne z podejściem politycznym niemieckiego rządu i Komisji Europejskiej, od Zielonego Ładu, przez politykę klimatyczną i energetyczną, migrację i azyl, po obronność i relacje z Ukrainą”, napisał wprost von Marschall.
Lewackiemu dziennikowi sekundują dzielnie i inne media zza Odry. "Donald Tusk i jego rząd muszą przygotować się na dwa lata z kompletnie nieprzewidywalnym dla ich obozu prezydentem", wieszczy „Frankfurter Allgemeine Zeitung“. Prestiżowy dziennik współczuje Tuskowi, ale jeszcze bardziej Niemcom, które po nowym prezydencie nie mogą spodziewać się niczego dobrego (dla siebie).
„Nawrocki jest zwolennikiem teorii spiskowej, zgodnie z którą Niemcy wykorzystują UE do represjonowania Polski. W kampanii wyborczej rozniecał antyniemieckie resentymenty i obiecywał, że będzie zabiegał o niemieckie reparacje", czytamy we „Frankfurter Allgemeine Zeitung“, który najwyraźniej dbanie polskiego prezydenta o interesy własnego kraju uważa za rzecz niedopuszczalną. I rzeczywiście przy spełniającym wszystkie życzenia Niemiec "polskim premierze", patriotę w Pałacu Prezydenckim trudno jest "naszym przyjaciołom" strawić.
„Nawrocki popiera wymyśloną przez skrajną prawicę teorię spiskową, zgodnie z którą rząd Niemiec celowo wysyła do Polski tysiące osób ubiegających się o azyl, które popełniły przestępstwa”, biadają, a przy okazji bezczelnie łżą, za Odrą.
O nowym prezydencie Polski pisze też warszawska korespondentka dziennika „Sueddeutsche Zeitung” Viktoria Grossmann. Także jej zdaniem prezydentura Nawrockiego będzie oznaczać trudne czasy dla relacji z Niemcami.
No tak, niemieccy policjanci, wpychający do Polski nielegalnych imigrantów nie będą mogli traktować nasz kraj jak jeden ze swoich landów. To rzeczywiście "polska bezczelność".
To jednak czego Niemcy - politycy, media i zwykli szarzy ludzie - obawiają najbardziej, to podniesienie przez prezydenta Polski na nowo tematu reparacji, zakopanego jak sądzili - na zawsze - przez Tuska.
Niemcy szukają teraz recepty na nieuzasadnione, ich zdaniem, polskie żądania finansowe. Publicysta Thomas Urban radzi, by wytłumaczyć polskiej stronie - w domyśle: prezydentowi Karolowi Nawrockiemu - iż „odstąpienie niemieckich terenów wschodnich uważane jest dziś w RFN, niezależnie od przynależności partyjnej, za odszkodowanie za zbrodnie niemieckich okupantów podczas wojny”. Urban zapomniał chyba, że prezydent RP jest z wykształcenia i zamiłowania historykiem i wie bardzo dobrze, że argument, nazwijmy go, "terytorialny" jest kłamstwem, bo przyłączone do Polski ziemie zachodnie i północne nigdy takim "odszkodowaniem" nie były, a Polska, o czym Niemiec wydaje się nie pamiętać, jest po II wojnie światowej mniejsza o ponad 70 tys. km kwadr. od II Rzeczypospolitej.
Urban radzi "po dobroci", inną metodę ma zaś Erika Steinbach, działaczka ruchu wypędzonych i dawna przyjaciółka Donalda Tuska.
Ta urodzona w okupowanej przez Niemców Rumi (sentymentalną podróż do tego miejsca proponował jej przed laty Tusk) jeszcze przed wyborami prezydenckim w Polsce radziła by na ewentualne zwycięstwo Nawrockiego Niemcy odpowiedziały domaganiem się odszkodowań za utracone przez "wypędzonych" mienie na ziemiach północnych i zachodnich.
Przy tych wszystkich przykładach, a można je mnożyć w nieskończoność, przypominając np. oburzenie Niemców na odwołanie K. Ruchniewicza (negującego prawo Polski do reparacji, ale za to rozpatrującego możliwość zwrotu przez Polskę Niemcom "zagrabionych" przez nas dóbr ich kultury) z funkcji szefa Instytutu Pileckiego, tylko przy największym wysiłku woli można uznać naszych zachodnich sąsiadów za przyjaciół.
Źródło: Republika, dw.com
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.
Jesteśmy na Youtube: Bądź z nami na Youtube
Jesteśmy na Facebooku: Bądź z nami na FB
Jesteśmy na platformie X: Bądź z nami na X