- Dane wskazują, że to jest ok. 0,02 proc. PKB, więc zjawisko naprawdę mało istotne. Oczywiście patrząc też na liczbę zatrudnionych osób, ona też nie jest jakaś imponująca. To nie jest sytuacja, która jest katastrofalna dla gospodarki, czy też dla rolnictwa - mówił w Polskim Radiu 24 dr Artur Bartoszewicz, ekonomista ze Szkoły Głównej Handlowej.
Duże kontrowersje wzbudziła przegłosowana w nocy z czwartku na piątek ustawa o ochronie zwierząt. Kryzys wewnątrz koalicji rządowej jest jedną z konsekwencji głosowania ws. nowego prawa. Inną kwestią jest sprzeciw części środowisk wobec wprowadzanych zmian - zakazu hodowli zwierząt na futra oraz ograniczenia uboju rytualnego. - mówił dr Artur Bartoszewicz.
Bartoszewicz podkreślił, że rynek, o którym mowa, jest bardzo mały z perspektywy całego PKB państwa.
- Dane wskazują, że to jest ok. 0,02 proc. PKB, więc zjawisko naprawdę mało istotne. Oczywiście patrząc też na liczbę zatrudnionych osób, ona też nie jest jakaś imponująca. To nie jest sytuacja, która jest katastrofalna dla gospodarki, czy też dla rolnictwa - mówił dr Bartoszewicz.
Jak podkreślił, część osób próbuje "zbić kapitał polityczny" na tym zagadnieniu, co rozumie, jednak - w jego opinii - racjonalność wymaga "określenia, z czym mamy do czynienia". - Na pewno przemysł futrzarski nie jest jakimś kołem zamachowym polskiej gospodarki - wyjaśnił.
Podkreślił również, że należy odróżnić koszty i zyski finansowe, które dotyczą faktycznie tych kilkuset gospodarstw, które zajmują się hodowlą zwierząt futerkowych, od kosztów i korzyści ekonomicznych, które "liczy się jako wszelkie zjawiska powiązane z danym procesem".
- Czyli trzeba zastanowić się, co się dzieje w sytuacji, kiedy dokonujemy takiej produkcji, kiedy właśnie mamy do czynienia z sytuacją, kiedy zwierzęta są produkowane, utrzymywane w warunkach fatalnych. Jak to się przekłada nie tylko na życie tych zwierząt, ale również na zachowania osób, które są powiązane z tym przemysłem - powiedział.
- Przemoc nie jest sama w sobie dobra nigdy i biznesowo też jest niezasadna. I myślę, że chyba już dojrzałość społeczeństw idzie w takim kierunku, by umieć zrezygnować - dodał.