"Kamienie na szaniec" bez "Zośki"

Anna Piotrowska 05-03-2014, 11:36
Artykuł
Tadeusz Zawadzki
Wikipedia/ Domena Publiczna

Tadeusz Zawadzki - człowiek zwykły, ale jednocześnie niezwykły, czego zdaje się nie zrozumiał Robert Gliński, który chcąc przybliżyć postać dowódcy Grup Szturmowych przez jego uwspółcześnienie - w zasadzie pozbawił go jakichkolwiek cech, które wskazywałyby na to, że był kimś wyjątkowym.

Tadeusz Zawadzki. Harcerz Orli, harcmistrz, podporucznik Armii Krajowej, dowódca Grup Szturmowych Chorągwi Warszawskiej, inicjator i organizator Akcji pod Arsenałem, dowódca akcji odbicia więźniów pod Celestynowem, autor pamiętnika, który stał się podstawą do napisania kultowej okupacyjnej książki – „Kamienie na szaniec”. Odznaczony Orderem Virtuti Militari i dwukrotnie Krzyżem Walecznych.


 Jaki był "Zośka"?

O tym kim był, w jakich akcjach brał udział wiemy wiele. Kluczowe zdaje się jednak pytanie - jaki był? Jaki był człowiek, którego imieniem w kilka dni po śmierci nazwano batalion Grup Szturmowych? I nie był to batalion imienia Tadeusza Zawadzkiego „Zośki”, ale Batalion Zośka – batalion miał być „Zośką” „ustokrotnionym”. 

Człowiek zwykły, ale jednocześnie niezwykły, czego zdaje się nie zrozumiał Robert Gliński, który chcąc przybliżyć postać Zawadzkiego przez jego uwspółcześnienie - w zasadzie pozbawił go jakichkolwiek cech, które wskazywałyby na to, że był kimś wyjątkowym. I nie jest to w żadnym wypadku wina Marcela Sabata, odtwórcy roli „Zośki”, który stworzoną kreację odegrał bez najmniejszego zarzutu.

Tadeusz Zawadzki należał do pokolenia, które jako pierwsze po 123. latach niewoli przyszło na świat w wolnej Polsce. Ogromny wpływ na jego wychowanie miały rodzina, szkoła i harcerstwo, czynniki wychowawcze, które wzajemnie się uzupełniały i dążyły w tym samym kierunku - pielęgnowały wartości humanistyczne i patriotyczne.

Pisze o tym nie tylko Kamiński, ale także siostra „Zośki”- Anna Zawadzka - w swoich wspomnieniach o bracie, wskazując na ogromny wpływ rodziców, „to, jacy byli” i dom, „który razem stworzyli”, Gimnazjum im. Stefana Batorego oraz harcerstwo – 23 Warszawską Drużynę Harcerzy „Pomarańczarnię”. Te czynniki sprawiły, że „Zośka” prezentował sobą - tak często podkreślany w jego kontekście - nieprzeciętny poziom ideowy.

To, co budzi ogromny sprzeciw w ekranizacji „Kamieni…”, to pokazanie Tadeusza i jego otoczenia, jako ludzi zupełnie nieprzekonanych o sensie i celu walki. Reżyser przez szkło powiększające spojrzał na rozterki etyczne, które oczywiście targały bohaterami (szczególnie Maciejem Dawidowskim), zapominając, że opowiada o pokoleniu, które miłość do ojczyzny – nie zamykającą się tylko w nic nie znaczących frazesach, ale w czynach rodziców i dziadków – wyniosło z domu.

Zapominając także, że opowiada o Szarych Szeregach - jedynej organizacji, która w czasie wojny nie zaniechała działań wychowawczych i robiła wszystko, aby nie dopuścić do demoralizacji swoich członków. Pokazując zupełnie negatywny obraz Naczelnika Sz Sz, twórcy filmu, nawet nie zająknęli się o stworzonym przez niego tak ważnym programie "Dziś - Jutro - Pojutrze", który dawał harcerzom poczucie sensu walki, świadomość, że nie walczą po to, aby zginąć, ale aby wywalczyć Polskę, którą będą budować.


 Urodzony przywódca

Wraz z wybuchem wojny chłopców z najbliższego otoczenia „Zośki” połączyła prawdziwa „twarda” służba związana z udziałem w konspiracji. Tadeusz w sposób naturalny został wysunięty na przywódcę. "Był urodzonym wodzem, do którego ludzie lgnęli" - pisał o nim harcmistrz Jan Rossman, przyjaciel.

Stefan Mirowski, przełożony Tadeusza w Wawrze, przeszło 40 lat po wojnie, zastanawiając się nad źródłem autorytetu  „Zośki”, napisał, że istotnym jego elementem był brak patosu. W jego opinii, „Zośka” miał ogromny dystans do swego przywództwa, traktował swoją rolę „bez namaszczenia”, z powagą, ale też jakby ze specyficznym poczuciem humoru. Jego podwładni podporządkowywali mu się dlatego, że mieli przekonanie o słuszności podejmowanych przez niego decyzji. Z kolei Rossman dodał, że dla wszystkich był bardzo wyrozumiały, dla siebie wymagający.

W książce autorstwa Anny Zawadzkiej i Rossmana, czytamy, że to spokój i opanowanie były cechami, które przyczyniły się do tego, że utwierdził się autorytet „Zośki” i sympatia wśród podległych mu kolegów. „Tadeusz nie tylko nigdy nie podnosił głosu, ani nie wygłaszał sądów w podnieceniu, ale nawet w najtrudniejszych sytuacjach nie tracił spokoju i pogody. Jakże to ważna cecha charakteru dowódcy”.

A w służbę Polsce Walczącej „Zośka” zaangażował się bez reszty. W akcjach „Wawra” nie tylko wykonywał prace „sztabowe” związane z planowaniem akcji, ale też nie było takiej, w której osobiście nie brałby udziału.

„Na każdym odcinku dotychczasowej pracy podczas wojny wchodziłem w swe prace całym sercem i całym życiem (…). Rzucając (…) Wyższą Szkołę Techniczną robiłem to zupełnie świadomie, rozumiejąc, że pewni ludzie dla dobra całości muszą poświęcić swoje bardziej osobiste cele” - pisał. 


 Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec

„Zośka” bardzo przeżywał śmierć swych przyjaciół, ale to, co na pewno go charakteryzowało, to opanowanie i wewnętrzna siła. Nie załamały go trudy wojny ani osobiste tragedie. „Tragiczne i bolesne dni, lecz nie załamujące, próba opanowania zdana bardzo dobrze” – pisał o sobie.

Kielich goryczy przelało jednak aresztowanie Janka Bytnara „Rudego”, najlepszego przyjaciela.

„To straszna była dla mnie chwila. Coś się urwało, skończyło, uleciało w powietrze. Powstała pustka. Lecz łzy w oczach powstrzymywało natychmiast myśl: jeszcze nie koniec, jeszcze jest szansa, dziś jeszcze atakujemy samochód i odbijamy Janka” – pisał we wspomnieniach, które stały się podstawą „Kamieni…”.

Zrobił wszystko, żeby go odbić i udało się. Zainicjował akcję, zorganizował ją, dowodził atakiem. Jednak sukces akcji przykryła gorycz, bo „Rudy” zmarł w cztery dni po niej. Tego samego dnia odszedł również postrzelony w czasie akcji Maciej Dawidowski „Alek”.

Wbrew temu, co zobaczyć można w filmie Glińskiego, „Zośka” nie odreagował śmierci swego najlepszego przyjaciela próbą samobójczą zakończoną cielesnym zbliżeniem z Halą Glińską.

„Po śmierci „Rudego” wróciliśmy z „Zośką” do mojego mieszkania” – pisał Jan Rossman. „ Przyszli ściągnięci telefonicznie Stefan Mirowski i Jaś Wuttke. Długo w nocy siedzieliśmy w dużym pokoju i rozmawialiśmy. Trudna to była rozmowa. Rozpamiętywanie tego, co przeżyliśmy. Tadeusz przypomniał sobie, jak rozmawiał z odbitym „Rudym” o wierszu Słowackiego „Testament mój”– pisał, dodając, że poprosił o tom poezji i przeczytał wiersz na głos.

Swoistą terapią miały być dla niego spisane wspomnienia, którym nadał tytuł „Kamienie przez Boga rzucane na szaniec”. „Zośka” zmienił się, na jego twarzy zdecydowanie rzadziej pojawiał się uśmiech, ale terapia pomogła. „Wprzągł się na nowo do pracy w Grupach Szturmowych, z większą chyba jeszcze niż dawniej energią, bo z poczuciem, że trzeba działać nie tylko za siebie ale i za tych, którzy odeszli” – pisał o synu ojciec, Józef Zawadzki.


 Jak zginął legendarny dowódca GS-ów?

Na pewno nie dał się zabić, jak to wynika z nad wyraz swobodnej interpretacji twórców filmu.

20 sierpnia 1943 r. godz. 23.30. Rozpoczęła się akcja Sieczychy w ramach większej akcji Taśma, mającej na celu likwidację posterunków żandarmerii niemieckiej na północno-wschodniej granicy Generalnej Guberni. Tadeusz pełnił rolę obserwatora i zastępcy dowódcy. Akcja była pierwszym poważnym sprawdzianem Andrzeja Romockiego, którego wyznaczono na dowódcę akcji.

„W małej furtce ogrodzenia zobaczyłem wbiegające postacie… Wtedy rozległ się strzał z okna, znajdującego się najbliżej drzwi wejściowych do budynku. Jeden z biegających zachwiał się, ugiął kolana, wykonał półobrót i ciężko zwalił na plecy” – wspominał Bogdan Deczkowski „Laudański”.

„Podbiegłem do leżącego. Nachyliłem się i zobaczyłem Tadeusza. – Co druhowi się stało? – zapytałem. Lecz usta „Zośki” nie poruszyły się. O kilka kroków dalej rozległy się strzały, ale na Tadeuszu nie robiły już one wrażenia. Nie wydawał żadnego jęku. Nie poruszał się. (…) Nadbiegł dowódca akcji „Andrzej Morro”. Spojrzał Tadeuszowi w oczy. – Zośka! – zawołał. Lecz twarz Tadeusza nie drgnęła. Oczy miał błyszczące, nieruchome. Tak mogła wyglądać tylko śmierć”.


 ...a po naszych brudnych policzkach spływały łzy

Uczestnicy ostatniej akcji „Zośki” pożegnali go na leśnej polanie, gdzie w milczeniu utworzyli wokół jego ciała harcerski krąg.

„Ciało „Zośki” spoczęło na miękkim mchu. Lekki wiatr szumiał cicho w igłach świerków stojących, jakby na warcie honorowej przy głowie nieżyjącego” – wspominał te chwile Andrzej Wolski „Jur”. Dodał, że kiedy stanęli w kręgu, głos zabrał major Wojciech Kiwerski i nawet jemu drżał głos ze wzruszenia. „Jak zwykle, słowa jego proste, z serca, trafiały w serca” – napisał „Jur”. „W milczeniu żegnaliśmy Tadeusza ściskając dłonie splecione w kręgu, a po naszych brudnych policzkach spływały łzy cicho spadając na nieczułe już ciało kolegi, przyjaciela, wodza”.


 Pod brzozowym krzyżem...

Tadeusz spoczął 24 sierpnia na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Brzozowy krzyż nad jego grobem był trzecim, jaki stanął na działce, która w niedługim czasie miała stać się kwaterą poległych żołnierzy batalionu jego imienia – Batalionu AK „Zośka”.

zoska222

                       Źródło: Wikipedia/Zuska/CC BY-SA 3.0


Dzień po pogrzebie, 25 sierpnia na spotkaniu poświęconym pamięci Tadeusza, organizowanym przez Dowództwo Oddziałów Dyspozycyjnych „Kedywu” z udziałem instruktorów Kwatery Głównej Szarych Szeregów nastąpiło formalne powstanie batalionu Grup Szturmowych, do którego działania organizacyjne prowadził Zawadzki w ostatnich tygodniach swego życia. Na tym właśnie spotkaniu zapadła również decyzja, że będzie on nosił imię poległego dowódcy, wprowadzona w życie rozkazem dowódcy batalionu Ryszarda Białousa „Jerzego”, z dnia 1 września.  


 Zginął, ale żyje

W dziesięć dni po śmierci ukazało się epitafium upamiętniające „Zośkę”. Nadano mu tytuł „Przezwyciężenie śmierci”.

Człowiek, który ponad miłość życia stawia miłość idei – przezwycięża śmierć. Dokonuje się w nim unicestwienie najgłębszego instynktu, właściwego wszystkiemu, co żyje: strachu przed nieistnieniem. Zwycięstwo w walce o to unicestwienie jest najwyższym gatunkiem zwycięstwa, jakie człowiek odnieść może.

Miarą wartości tego zwycięstwa jest fakt, że ci, którzy przezwyciężą śmierć w sobie – żyją, choćby umarli. Przywraca ich do życia na jakiś czas pamięć tych, którym byli bliscy, ale – co stokroć ważniejsze – utrwala ich życie na zawsze chłonna pamięć narodu.

Niedawno odszedł spośród nas jeden ze zwycięzców śmierci. Znakomity żołnierz, młody, ale już doświadczony dowódca. Zginął w polu, w walce z wrogiem. Zginął – ale żyje. 

Tadeusz Zawadzki żyje w „chłonnej pamięci narodu” i co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Wiem natomiast, że na pewno nie ma go w filmie Roberta Glińskiego.

Źródło: Telewizja Republika

Komentarze
Zobacz także
Nasze programy